Stinissen – W drodze do transfiguracji
Być świętym to po prostu być tym, kim z racji stworzenia powinno się być. Nie być świętym jest wbrew naturze. Być świętym znaczy być „całym”, jednolitym, uczynionym jedną całością. Jesteśmy cali, pełni, kiedy istnieje jedność i harmonia między różnymi poziomami naszej istoty, gdy życie wewnętrzne rozkwita i odsłania swój blask na zewnątrz. Bycie pełnym człowiekiem nie polega tylko na uporządkowaniu zewnętrznej warstwy naszej osobowości, ale przede wszystkim na odkryciu głębi naszej istoty i pozwoleniu, aby ona wyłaniała się i wypełniała nas całych.
W oczywisty sposób dokonało się to w odniesieniu do Jezusa na Górze Przemienienia (por. Łk 9, 28-36). Ojciec i Duch, żyjący w głębi Syna, roztoczyli swój blask i rozświetlili całą Jego Osobę. On zawsze był przeniknięty życiem Bożym, jednak w momencie przemienienia stało się to widoczne na tym świecie.
Jednakże i my nosimy w naszym wnętrzu Boski skarb i na tej samej górze mamy nauczyć się, jak on ma nas rozświetlać i przemieniać. Jezus na Górze Przemienienia nie jest sam, zabrał ze sobą Piotra, Jakuba i Jana. Pragnie, byśmy byli z Nim tam, gdzie On jest, byśmy już teraz ujrzeli Jego chwałę, która jest również naszą chwałą. To Jego ostatnia i największa modlitwa do Ojca (por. J 17, 24). Nie ma innej chwały, oprócz Jego chwały. Im bardziej się w Niego wpatrujemy, wsłuchując się w Niego i będąc Mu posłuszni oraz pozwalając, aby Jego życie nas przenikało, tym bardziej On nas rozświetla i stajemy się coraz prawdziwszymi ludźmi; takimi, jakimi mamy być według Jego zamiaru.
Proces uświęcania, a więc droga do tego, by być w pełni człowiekiem, to progresywna transfiguracja. Albowiem tych, których przedtem poznał, tych też przeznaczył na to, by się stali na wzór obrazu Jego Syna, aby On był pierworodnym między wielu braćmi […], a których usprawiedliwił – tych też obdarzył chwałą (Rz 8, 29-30). Transfiguracja rozpoczyna się w naszym chrzcie i zasiewa w nas ziarno przemienienia. Ziarno to musi jednak kiełkować i wzrastać, i to my jesteśmy odpowiedzialni za ten wzrost. Jeżeli wiernie dajemy się prowadzić Duchowi, to jesteśmy coraz bardziej kształtowani na obraz przemienionego Pana i sami stajemy się przemienionymi ludźmi. Transfiguracja jest darem i zadaniem.
Jednak przemiana nie dokona się w nas, jeżeli będziemy martwić się o to, czy jesteśmy „płomienni” czy nie. Będziemy przemieniani, gdy w wierze, wpatrzeni w Boską chwałę Jezusa, będziemy spoglądać na wszystko przez jej pryzmat, będziemy budzić się z naszego zasklepienia w sobie i zobaczymy, jak ze wszystkich stron otacza nas Jego chwała. Czyżby nierealne było życie, w którym wszystko jest światłem, szczęściem, błogosławieństwem i radością? Tu na ziemi doskonałości nigdy nie będzie, o tym wiemy aż nazbyt dobrze. A jednak jest możliwe, aby zostać tak przemienionym wewnętrznie, że niebiańskie życie coraz bardziej będzie przenikało całą naszą osobę, i to pośród codziennych spraw i obowiązków. Może nie wszyscy zakładają, że dojdą tam jeszcze za swego ziemskiego życia, a jednak warto być na to nastawionym i dążyć do tego celu, ponieważ jego cząstka zawsze jest już obecna dla każdego, kto zmierza właściwą drogą. Bóg wysyła też nieustannie swoich posłańców, którzy świadczą o takim życiu; ludzi, którzy może w szczególny sposób są obdarzeni łaską, by zachęcać nas w trakcie drogi.
W Jezusie wszyscy jesteśmy przemienieni
Człowiek jest stworzony na obraz Boga. Ewangelista Jan i Apostoł Paweł przyjmują to z całą powagą, ale równocześnie wskazują, że człowiek nie jest obrazem Boga w absolutnym i ostatecznym znaczeniu tego słowa. Tylko Jezus jest doskonałym obrazem, to w Nim wszystko zostało stworzone. Jezus – mówi św. Jan – jest słowem Ojca, w którym On wypowiedział siebie w pełni. On jest obrazem Boga niewidzialnego – pisze św. Paweł (Kol 1, 15). Tylko w Nim i przez Niego chwała Boża spływa na ludzkość.
„On, który jest obrazem Boga niewidzialnego, jest zarazem doskonałym człowiekiem, który przywrócił synom Adama podobieństwo Boże, zniekształcone przez grzech pierworodny. Ponieważ w Nim natura ludzka została przyjęta, a nie odrzucona, tym samym także w nas została wyniesiona do wysokiej godności. On sam bowiem, Syn Boży, poprzez wcielenie zjednoczył się w pewien sposób z każdym człowiekiem”. Każdy człowiek nosi głęboko w swoim wnętrzu życie Chrystusa, ale, jak mówi św. Jan od Krzyża, w niektórych czuje się On jak u siebie w domu i może działać tak, jak tego chce, w innych natomiast jest jak ktoś obcy. I to od nas zależy, jak w naszym wnętrzu czuje się Chrystus.
Na Górze Przemienienia widzimy, do czego powołany jest człowiek nie tylko w jakiejś odległej przyszłości, ale w pewnym stopniu już w obecnym życiu. Pełna transfiguracja należy do nieba, ale ona już teraz się rozpoczyna. Pełny proces uświęcenia, jak wspomniano, jest stopniową transfiguracją, by być coraz bardziej rozświetlonym przez Tego, który przyszedł na świat jako światłość prawdziwa, rozświetlająca każdego człowieka (por. J 1, 9). W tradycji zakonu karmelitańskiego jest to bardzo wyraźnie wyrażone: celem karmelity jest zabiegać o czystość serca, aby na tyle, na ile to możliwe, już w tym życiu mieć uczestnictwo w chwale Bożej. Człowiek ma swoje centrum poza sobą, w Chrystusie. Może zrozumieć samego siebie tylko patrząc na Chrystusa. To samo trzeba powiedzieć o Kościele. Kiedy mówimy o Kościele – często tylko po to, żeby go krytykować – zapominamy najczęściej, że jego centrum stanowi Chrystus, że Kościół wypływa z Jego chwały. Powinniśmy go nieco mniej krytykować, a raczej dziękować i cieszyć się z tego, że możemy należeć do niego, nie patrząc za bardzo na jego zewnętrzne struktury, które w sposób nieunikniony, podobnie jak my sami, są naznaczone ludzką słabością. Zamiast tego spójrzmy bardziej na rzeczywistość mistyczną, która jest wnętrzem Kościoła i jego trwałym życiem.
Nie można pojąć Kościoła w oderwaniu od Chrystusa. Od Niego otrzymuje on swoje życie i istotę. Maryja rozumie siebie poprzez własne Dziecko, św. Paweł rozumie siebie „w Chrystusie”. Większość ludzi chciałoby zrozumieć siebie bez jakiegokolwiek odniesienia do Boga i samodzielnie nadawać sobie sens. Widzimy, do jakiego chaosu i bezsensu to doprowadza. Kościół nigdy nie znajdzie swego sensu sam w sobie, nieustannie zyskuje go od Chrystusa. To, co dotyczy Kościoła w jego całości, dotyczy z osobna każdego jego członka. Chrystus jest naszym życiem, mówi św. Paweł, i kiedy On się ukaże, to i my wraz z Nim ukażemy się w chwale (por. Kol 3, 4), nie tylko raz przy końcu czasów, ale już teraz, w takim stopniu, w jakim pozwolimy Mu być naszym życiem i ukazywać się w nas.
Antropologia chrześcijańska powinna zejść aż do samych korzeni i pokazywać, że cała struktura człowieka – począwszy od zmysłów cielesnych i organów, przez psychikę i jej świadome i podświadome pokłady, aż po jego ducha – jest stworzona jako jedna możliwość dla Chrystusa, aby On zyskał w niej swoją pełną postać, aby Duch Święty prowadził go i napełniał tak, jak prowadzi i napełnia Chrystusa. Dopiero wówczas wszystkie osobiste cechy człowieka, jego talenty i możliwości zyskają pełnię rozkwitu i w ten sposób zrealizuje on siebie. Jakiż paradoks! Realizujemy siebie, kiedy totalnie z siebie rezygnujemy i pozwalamy, aby Inny zajął całkowicie nasze miejsce. Kiedy Bóg będzie we mnie wszystkim, stanę się prawdziwym człowiekiem.
W 1996 roku w przemówieniu do grupy biskupów francuskich Jan Paweł II powiedział: „W świecie, który ulega pokusie, by organizować się w taki sposób, jakby Bóg nie istniał, tylko objawienie pełnego miłości Oblicza Chrystusa może być przyczynkiem do wiary, nadziei i miłości. Kościół, jak pełna miłości Matka, która chce swoim dzieciom dać uczestnictwo w chrześcijańskim dziedzictwie, musi nieustannie podejmować intensywną pracę pedagogiczną tak, aby każdy mógł rozwijać swoją osobowość i stawać się pełnym człowiekiem. Miłość Chrystusa zachęca nas do otwarcia umysłów osób młodych na tę radość, która płynie z poznania zbawiającego Słowa. Miłość Boga zachęca nas, abyśmy, w porę i nie w porę, pokazywali im znaczenie i wielkość człowieka w jego tajemniczej istocie i życiu, które sam Chrystus objawia w pełni i do końca”.
Jezus wielokrotnie zapewniał, że królestwo Boże nadeszło w Nim i przez Niego. Bliskie jest królestwo niebieskie – mówi (Mt 4, 17). Lecz jeśli Ja mocą Ducha Bożego wyrzucam złe duchy, to istotnie przyszło do was królestwo Boże (Mt 12, 28). I w końcu: „Królestwo Boże w was jest” (por. Łk 17, 21). W szwedzkim przekładzie znajdujemy w tym miejscu przypis: „Wyrażenie z przekładu dokonanego w ostatnich latach: «pośród was jest», jest językowo nieprawidłowe”. Boże królestwo, które staje się konkretnie widzialne w przemienieniu Jezusa, kiedy ukazuje się On nam w swojej chwale, znajduje się także, zgodnie ze słowami samego Jezusa, w nas samych. I my jesteśmy przemienieni, a w każdym razie powołani do tego i w drodze ku temu. I to z nas rodzi się królestwo dla świata. Całe istnienie jest stworzone jako możliwość, by być królestwem Bożym, ale będzie nim tylko w tej mierze, w jakiej spotykamy się z rzeczywistością, wychodząc z naszej wewnętrznej głębi. W tym stopniu, w jakim szukamy swego centrum i źródła naszego życia w życiu zewnętrznym, w pieniądzach, żądzy posiadania, nieumiarkowaniu, realizacji siebie, jesteśmy wyłączeni z królestwa Bożego i nie mamy w nim swego udziału.
Sakramenty – otwarte drzwi do chwały
Nasza transfiguracja jest dziełem Ducha Świętego. Podobnie jak działał On na Górze Przemienienia – gdzie Jego obecność symbolizuje świetlisty obłok – tak też jest aktywny w naszym procesie przemiany. Posługuje się wieloma tajemniczymi metodami, by przebić się przez różnorodne ludzkie blokady. Jednak sakramenty są szczególnie uprzywilejowanymi środkami, dzięki którym święta realność dotyka naszego świata i naszej zdolności pojmowania. Sakramenty można porównać do różnych górskich zboczy, którymi dociera się na szczyt Góry Przemienienia.
Już wspomniałem, że nasza transfiguracja rozpoczyna się na chrzcie. Przez zanurzenie w wodzie (jeśli trzymamy się pierwotnego rytu chrzcielnego) umiera w nas stary człowiek z jego ciemnościami. Kiedy wynurzamy się z wody, „ociekający Duchem Świętym”, jesteśmy nowymi ludźmi, przyobleczonymi przemienionym życiem Chrystusa, całkowicie Nim prześwietleni. Tradycja kościelna, począwszy od św. Justyna (około 100-165), uważa chrzest za oświecenie. Jest to szczególnie czytelne w liturgii wielkanocnej, kiedy wszyscy zapalają świece przed odnowieniem przyrzeczeń chrzcielnych. Ochrzczony zostaje w jakiś sposób naznaczony pieczęcią przemienienia. Staje się człowiekiem światła, a jego zadanie polega na tym, by pozwolić rozszerzać to światło w sobie; pozwolić, by spływało na tych, których spotyka i na całe stworzenie. Być chrześcijaninem to być tym, który niesie ze sobą Boskie światło, to światło, którym jaśniała chwała naszego przemienionego Pana.
Kto przyjmuje sakrament bierzmowania, otrzymuje siłę, aby dawać świadectwo, które przemienia świat. Zostaje namaszczony charyzmatem tak, że może mówić ze św. Pawłem: „Jestem bowiem miłą Bogu wonnością Chrystusa dla tych, którzy dostępują zbawienia” (por. 2 Kor 2, 15). Bierzmowany przyjął pieczęć Ducha. Przez ten widzialny znak namaszczenia na czole na zawsze nosi w sobie potwierdzenie, że został poświęcony, by przynależeć do tego, co Boskie, by nigdy nie zasklepić się w tym, co tylko ziemskie, ale by wszystko, z czym się spotyka, miało swoją cząstkę w tym namaszczeniu. To namaszczenie przypomina namaszczenia Starego Przymierza, poprzez które zwyczajny człowiek zostawał królem albo kapłanem.
Przez sakrament małżeństwa ludzka miłość przemienia się w miłość typowo chrześcijańską z wyraźną przewagą agape nad eros. Miłość chrześcijańska myśli w pierwszym rzędzie i przede wszystkim o innych, o tym, aby on czy ona byli szczęśliwi i mieli się dobrze. To ta miłość sprawiła, że Jezus oddał swoje życie za nas wszystkich. Dlatego małżeństwo chrześcijańskie może wytrwać nawet wówczas, gdy w relacji między małżonkami nie ma już prawie cienia eros. Eros warunkuje albo wymaga pewnej dozy wzajemności, podczas kiedy agape trwa nawet wtedy, kiedy nie znajduje wzajemności. Ideałem jest oczywiście pełna wzajemność, jednak sakrament jest już skuteczny z chwilą, kiedy jedna ze stron okazuje coś z bezinteresownej miłości. Miłość jednego, można powiedzieć, przyodziewa drugiego chwałą.
Namaszczenie chorych przypomina człowiekowi, że przechowuje swój skarb w naczyniu glinianym (por. 2 Kor 4, 7). Przez ten sakrament cierpienie podlega transfiguracji, choroba zostaje oddana na ofiarę Bogu. Cierpienie i śmierć stają się uczestnictwem w chwalebnej męce i śmierci Chrystusa, w której On najpełniej ukazał swą chwałę i która staje się również drogą do zmartwychwstania.
Sakrament kapłaństwa powierza człowiekowi zadanie i daje mu możliwość, aby naśladując Chrystusa, przemieniał ludzkość i świat. Jest bowiem najważniejszym zadaniem kapłana, by rozdawał te przemieniające siły, jakimi są sakramenty. Jeżeli kapłan jest wierny swemu powołaniu, nieustannie rozsiewa łaskę transfiguracji, podobnie jak sam jej podlega przez to, że wciąż staje do dyspozycji Boga.
Jednak to przede wszystkim Eucharystia udziela nam chwały przemienionego Pana. W niej otrzymujemy na pokarm przemienione Ciało Pana. Podobnie jak chleb przemienia się w Ciało Pańskie, tak i my przemieniamy się w ludzi, którzy promieniują Jego chwałą. Już w pierwszych wiekach chrześcijanie, zbliżając się do stołu Pańskiego, tak śpiewali: Accedite ad eum et illuminamini – „Spójrzcie na Niego, promieniejcie” (por. Ps 34, 6). Grzegorz Palamas (1296-1359) pokazuje, jak przyjmując komunię świętą jesteśmy od wewnątrz rozświetlani chwałą Chrystusa, podczas kiedy uczniowie na Górze Przemienienia zostali tylko zewnętrznie oświetleni. Święty Tomasz z Akwinu (1225-1274) mówi w swojej słynnej modlitwie: O sacrum convivium (O święta uczto), że Eucharystia jest poręką naszej przyszłej chwały.
Ale nie tylko w komunii, lecz w całej liturgii mszalnej jesteśmy jakby na Górze Przemienienia. Kiedy patrzymy na konsekrowaną hostię, to tak jakbyśmy patrzyli w pryzmat, w którym całe istnienie, wraz ze wszystkimi jego codziennymi radosnymi i smutnymi zdarzeniami, zostało przerwane i przemienione w światło. Sakramentalna obecność Chrystusa jest jak otwarta brama do chwały. Niektórzy mają oczy otwarte i dość wcześnie ją zauważają. Myślę, że mądrze jest słuchać ich świadectwa.
Mieć udział w Bożej chwale
Bóg nie strzeże zazdrośnie swej chwały, nie chce jej zachować tylko dla siebie. Dzieli się nią hojnie z całą ziemią: Cała ziemia pełna jest Jego chwały (Iz 6, 3) i z ludźmi: Pan hojnie darzy łaską i chwałą (Ps 84, 12). Tak, to On sam jest chwałą: Ty jesteś dla mnie tarczą, Tyś chwałą moją i Ty mi głowę podnosisz (Ps 3, 4).
Życie chrześcijańskie polega na otwarciu się na tę chwałę, na przyzwoleniu, by samemu zostać przez nią uwielbionym, tak aby Jego chwała była naszą. W Drugim Liście do Koryntian św. Paweł pokazuje, jak pośród cierpienia możemy doznać chwały. Rzecz jasna, że definitywna, totalna chwała będzie naszym udziałem dopiero w dniu ostatnim, kiedy On przekształci nasze ciało poniżone na podobne do swego chwalebnego ciała (Flp 3, 21). Jednak już tutaj możemy zaznać jej cząstki. Jeżeli jako chrześcijanin jestem wierny memu powołaniu, przemienienie Jezusa aktualizuje się we mnie. Staję się człowiekiem coraz bardziej przemienionym: My wszyscy z odsłoniętą twarzą wpatrujemy się w jasność Pańską jakby w zwierciadle; za sprawą Ducha Pańskiego, coraz bardziej jaśniejąc, upodabniamy się do Jego obrazu (2 Kor 3, 18).
Piękne jest to, że tę chwałę, którą mamy, możemy ujrzeć nie wtedy, kiedy przyglądamy się naszemu własnemu odbiciu, ale gdy znajdujemy swoje odbicie w innych, w tych, których naszym miłosnym spojrzeniem okrywamy chwałą. To w relacji do Pana i do siebie nawzajem zyskujemy chwałę.
Przemienienie Jezusa dokonało się nagle, wszystko stało się od razu. Natomiast nasze przemienienie potrzebuje czasu, wiele czasu, i wymaga cierpliwości. Na drodze duchowej chyba najbardziej potrzebujemy cierpliwości; cierpliwości i jej towarzyszki: woli, czyli by nigdy się nie poddawać, by zawsze zaczynać od nowa.Czas, który otrzymujemy od Boga, jest nam dany po to, byśmy mieli okazję stawać się takimi ludźmi, jakimi On nas zamierzył – czas jest szkołą – codziennie coraz bardziej przejrzyści, coraz bardziej prześwietleni Jego chwałą tak, aby ona przez nas jaśniała dla innych.
Jeżeli wytrwale patrzymy na naszego przemienionego Pana, jeżeli otwieramy się na Jego chwałę, kiedy „trwamy w Nim”, jak mówi św. Jan (1 J 4, 13), to powoli zauważamy, jak wiele w naszym życiu ulega przemianie. Zamiast patrzeć na sprawy i rzeczy tylko spojrzeniem rozumowym, patrzymy coraz bardziej oczyma wiary, zamiast być „realistami”, którzy niewiele oczekują od przyszłości, żyjemy w nadziei na lepszą, wieczną przyszłość, i zamiast zabiegać o sprawiedliwość, szukamy miłości. Wszystko podlega transfiguracji. Wiedza przemienia się w mądrość, słabość w ufność, ubóstwo w pokorę, cierpienia w dobrowolną i pełną miłości ofiarę, asceza w mistykę. Przemienienie Jezusa jest prototypem, wzorem wszelkiego doświadczenia mistycznego. Mistyka zawsze oznacza, że coś z wieczności wchodzi w nasz czas, że cząstka chwały Bożej rozświetla nasze ciemności.
Życie staje się coraz bardziej jak otwarte drzwi. Tylko cienka zasłona dzieli nas jeszcze od pełni chwały. I to już nie my szukamy drogi wiodącej do Boskiego światła. To owo światło samo wypływa ze wszystkiego i przez wszystko. Szczęśliwi ci, którzy dochodzą do takiego życia! Może zupełnie niepostrzeżenie stają się posłańcami wieczności w naszym świecie.
Papież Paweł VI zmarł w święto Przemienienia Pańskiego, 6 sierpnia 1978 roku. Przygotował sobie na ten dzień przemówienie, które miał wygłosić po modlitwie Anioł Pański, ale z powodu śmierci nie mógł już tego uczynić. Pisał: „Przemienienie Pańskie, które wspominamy w dzisiejszej liturgii, rzuca jasne światło na naszą codzienność i zaprasza do skierowania naszych myśli ku nieśmiertelnym przeznaczeniom, o których nam ono przypomina. Na górze Tabor Chrystus na chwilę odsłonił swój Boski blask i objawił się wybranym świadkom jako Ten, kim rzeczywiście jest: jako Syn Boży, Ten [Syn], który jest odblaskiem Jego chwały i odbiciem Jego istoty (Hbr 1, 3). On odsłania również transcendentne przeznaczenie naszej ludzkiej natury, którą przyjął, aby nas zbawić. Także ta natura, ponieważ jest odkupiona Jego nieodwołalną ofiarą miłości, jest powołana do udziału w pełni życia, w dziale świętych w światłości (Kol 1, 12). To ciało, które przemieniło się przed zdumionymi oczyma Apostołów, jest ciałem Chrystusa, Brata naszego, ale jest też ciałem naszym przeznaczonym do chwały. To światło, które nad Nim świeci, jest i chce być naszym promiennym dziedzictwem. Jesteśmy powołani do uczestnictwa w tak wielkiej chwale, ponieważ jesteśmy uczestnikami Boskiej natury (2 P 1, 4). Czeka nas wyjątkowa przyszłość, jeżeli spełnimy nasze chrześcijańskie powołanie, kiedy nasze słowa i czyny będą logiczną konsekwencją naszych przyrzeczeń chrzcielnych”. I papież kończy słowami: „Niech owocny czas wakacji skłoni wszystkich do poważnego rozważenia tej przedziwnej rzeczywistości naszej wiary”. Jesteśmy powołani, aby być ludźmi przemienionymi. Jak się nimi staniemy? Jaką drogą powinniśmy pójść?
Droga milczenia i modlitwy
Szczególnie św. Łukasz podkreśla, że przemienienie Jezusa łączy się z Jego modlitwą. Jezus udał się na górę, aby się modlić (Łk 9, 28). I gdy się modlił (Łk 9, 29), wygląd Jego twarzy się odmienił. Łukasz chce opowiedzieć nie tylko o cudownym zdarzeniu, chce nam też pokazać, jakie odniesienie ma to wydarzenie do nas, czego może nas nauczyć. Łukasz też jako jedyny mówi, że uczniowie weszli w obłok (Łk 9, 34). Pisząc tak, myśli o nas, tak konstruuje swoją opowieść, że rozumiemy, iż sami jesteśmy w nią zaangażowani, że coś podobnego i nam może się zdarzyć. Przez modlitwę możemy nawiązać relację między niebem a ziemią i przez naszą modlitwę możemy wejść w jasny obłok i sami zostać prześwietleni. Obłok jest czymś tajemniczym, czymś namacalnym, co mimo wszystko skrywa i zasłania. Takiego Boga spotykamy w modlitwie. Jego obecność jest rzeczywista, ale zakryta, i ważne jest, abyśmy, jeśli chcemy Go spotkać, pozwolili, aby było właśnie tak. Nie mamy analizować i rozważać, w jaki sposób On się daje poznać, ale mamy tylko pozwolić prowadzić się jasnym światłem wiary, pozwolić ogarnąć się Jego obecnością. Umożliwiają to nam: zaufanie i wyrzeczenie.
Jezus nie przemienia się pośród tłumu ludzi. Oczywiście i tam jest Bóg, jednak trudniej Go usłyszeć wśród wrzawy niż w ciszy, w milczeniu. Zazwyczaj dzieje się tak, że jesteśmy w stanie spotkać Boga na ulicy tylko wówczas, kiedy najpierw szukaliśmy Go przez dłuższy czas w milczeniu. Jednym z najbardziej namacalnych następstw grzechu jest to, że człowiek stał się obcy własnemu wnętrzu i dlatego ucieka od milczenia, by nie spotkać w nim siebie. Tylko wtedy, gdy człowiek na nowo zmieni się w samym sobie, może wyjść na spotkanie zgiełkowi świata i tak go przemienić.
Hjalmar Ekström (1885-1962) powiedział coś bardzo mądrego o milczeniu i jego leczącej i przemieniającej sile: „Mój grzech i moje błędy mają mnie pociągać do Boga, w Boga, tak abym zawsze – szczególnie ilekroć dopuszczam się zdrady – szukał milczenia przed Bożym obliczem i próbował trwać przed Nim w milczeniu, w sensie zewnętrznym, jak i wewnętrznym, abym niejako kąpał się w Jego milczeniu aż ono mnie przeniknie, podobnie jak powietrze przenika nasze ciało… Jeżeli często zatapiamy się w milczeniu przed obliczem Jezusa Chrystusa, to ta atmosfera coraz bardziej nam towarzyszy także wówczas, gdy jesteśmy wśród ludzi. Poruszamy się wszędzie jak w świątyni. W ten sposób On nas wewnętrznie przekracza i stwarza na nowo”.
W niektórych zakonach o charakterze apostolskim kandydaci w pierwszym roku żyją w surowym odosobnieniu, nie mając możliwości na wymianę korespondencji ani odwiedziny właśnie po to, aby zakotwiczyć się w milczeniu. Taki „nowicjat” powinien właściwie przejść każdy, zanim przystąpi do dzieła swojego życia.
Dobrze jest przyzwyczaić się do tego, by często powracać do milczenia w Bogu. Na krótko można znów nawiązać kontakt z milczeniem, jakie znalazło się podczas długich godzin modlitwy. Dla tego, kto nigdy całkowicie nie zarzuca wewnętrznego skupienia, nawet kilka minut może mieć takie samo działanie, jak całe rekolekcje. Decydujące jest to, aby zawsze rezerwować sobie taką małą przestrzeń w sobie na wewnętrzne skupienie albo przynajmniej na tęsknotę za skupieniem i czujność, aby wychwytywać te możliwości, które się pojawiają.
Człowiek, który się modli dużo i gorliwie, zyskuje charyzmat szczególnego promieniowania. Może być ono niewidoczne dla tych, którzy się nie modlą, ale wyczuwalne dla tych, którzy sami też kroczą po drogach modlitwy. Wokół takich osób panuje atmosfera wewnętrznego skupienia, oni budzą modlitwę w drugich. Promieniowanie Jezusa było tak silne, że wokół Niego istniała wielka strefa modlitwy; strefa modlitwy, którą nazywamy Kościołem, mistyczna wspólnota, która gromadzi się wokół Niego jak opiłki żelaza wokół magnesu. Każdy chrześcijanin powinien stwarzać taką strefę milczenia i pokoju wokół siebie, czegoś przypominającego łagodny powiew, który posłyszał prorok Eliasz, kiedy Bóg mu się objawił (por. 1 Krl 19, 12).
Jeżeli mamy jakieś doświadczenie modlitwy, to wiemy, że ma ona przemieniającą moc. Czasem po długiej, intensywnej modlitwie czujemy się odnowieni i przemienieni. Jesteśmy bardziej sobą, jakby głębiej zakorzenieni w pokoju i radości. Skala naszych wartości ulega zmianie: pewne rzeczy stają się ważniejsze, inne mniej. Wszystko, co zewnętrzne, traci znaczenie. Najpierw chodzi o wewnętrzną przemianę, ale ona często wpływa też na nasze ciało. Wewnętrzny pokój i radość maluje się na naszej twarzy i zaznacza w mięśniach. Jesteśmy bardziej rozluźnieni, otwarci i przezroczyści. Modlitwa dokonała minitransfiguracji.
Jak wygląda przemieniająca modlitwa?
Modlitwa przemieniająca może ujawniać się w dwojaki sposób. Możemy w naszej modlitwie patrzeć na przemienionego Pana, podziwiać Go i zachwycać się Nim. Jest przepiękny: Zaiste piękny jesteś, miły mój (Pnp 1, 16). Zamiast uskarżać się na Boga, możemy Go podziwiać. Przemieniamy się w to, na co patrzymy. Jeżeli słuchamy i oglądamy okropne rzeczy, sami stajemy się okropni, patrzymy na piękno, sami piękniejemy. Dlaczego Matka Teresa była taka piękna, tak przemieniona? Ponieważ widziała piękno w najuboższych z ubogich: widziała, że są oni umiłowanymi dziećmi Boga.
Możemy też pozwolić Bogu, żeby patrzył na nas. Może w tym powinniśmy ćwiczyć się najbardziej, by wiedzieć, że bezgraniczne miłosne spojrzenie wciąż jest na nas skierowane. To, że później patrzymy i podziwiamy piękno Boga, jest oczywistą tego konsekwencją. Modlitwa może więc polegać tylko na tym, by pozwalać Bogu patrzeć na nas, by Jego spojrzenie nas oczyszczało, a żar Jego ognia nas rozpalał. Hjalmar Ekström w jednym ze swoich listów opisuje, jak człowiek coraz bardziej zostaje prześwietlony i rozpalony Duchem: „Dopóki trwamy w naszym ziemskim ciele, nasza zewnętrzna natura nie może zupełnie umrzeć, ale jeżeli naszą zewnętrzną naturę porównamy do żelaza, a Ducha Bożego do ognia, który rozpala żelazo, to wydaje mi się, że to jest dobry obraz. Dopóki żelazo jest w ogniu, jego zimna, twarda i pozbawiona życia natura jest nieobecna, tak jakby nie istniała, tak jest i z człowiekiem, i z Duchem Chrystusa. Jest prześwietlany i rozpalany Duchem i z czasem coraz bardziej zostaje rozpalony tak, że wydaje się już całkowicie rozpalony życiem Ducha”.
Człowiek może dać jedynie to, co wpierw otrzymał, i nie w takim sensie, żeby po jakimś czasie miał przestać przyjmować, aby tylko dawać, ale w ciągłym naprzemiennym przyjmowaniu i dawaniu. Jego spojrzenie ożywia się, kiedy spoczywa na nim spojrzenie Boga. Może płonąć tylko wówczas, kiedy dosięgnie go ogień Ducha.
Ja jestem światłością świata – mówi Jezus (J 8, 12; 9, 5), i to On mieszka w nas. Kto idzie za Mną, nie będzie chodził w ciemności, lecz będzie miał światło życia (J 8, 12). On – to jest światłość prawdziwa, która oświeca każdego człowieka (J 1, 9). Jezus mówi o ludziach jako o „synach świata” i „synach światłości” (por. Łk 16, 8). Bóg powołuje nas z ciemności do swego „przedziwnego światła” (por. 1 P 2, 9). Św. Paweł cytuje hymn pierwotnego Kościoła: Zbudź się, o śpiący, i powstań z martwych, a zajaśnieje ci Chrystus (Ef 5, 14). Zostaliśmy „oświeceni” – mówi List do Hebrajczyków (por. Hbr 6, 4). Niegdyś bowiem byliście ciemnością, lecz teraz jesteście światłością w Panu; postępujcie jak dzieci światłości (Ef 5, 8).
Jakież cudowne życie: pozwolić się zawładnąć Światłu i być przemienionym człowiekiem! Zapewne możemy być rozdarci, zapewne możemy czuć się niezdolni do skupienia i pokoju; trzeba to zaakceptować. Ale czy na tym mamy się zatrzymać? Wiara mówi nam coś innego. Najgłębiej w naszym wnętrzu tryska woda żywa, Chrystus, który jest światłością świata, mieszka w nas. Czy nie lepiej jest zostawić to, co mówią nam teraz nasze przeżycia, i trzymać się raczej tego, o czym przekonuje nas wiara? To wiara, skonkretyzowana w modlitwie i miłości, czyni człowieka tym, do czego został stworzony.