„Zakonnica bez habitu i klasztoru”, płonąca pragnieniem czynu apostołka, głęboko wierząca, „przykładnie radująca się i przykładnie cierpiąca” chrześcijanka, której dusza nosi znamiona franciszkańskie i karmelitańskie. Misjonarka na ulicach miast i wśród robotników przymusowych na terenie III Rzeszy. „Poetka życia”. Nauczycielka, intelektualistka, pasjonatka twórczości literackiej, miłośniczka teatru, kina, muzyki i natury. Natalia Tułasiewicz była kobietą świecką i „samotną” z wyboru, a zarazem „świętą nowoczesną” – w odwadze poszukiwania szytej na swoją miarę drogi życia i w bezkompromisowym podążaniu niepospolitymi szlakami.
Natalia całą siebie stopniowo, aż do ostatecznego poświęcenia życia, oddawała Bogu W Bogu „poruszała się i była” – parafrazując Świętego Pawła – lecz świadomie zdecydowała się na życie poza zakonem i zrezygnowała z założenia własnej rodziny, by w całkowitej swobodzie, z zapałem wędrować drogami świętości mało popularnymi w pierwszej połowie XX wieku.
W 1942 roku pisała: „Głos wewnętrzny mówi mi, abym szła własną (raczej dla mnie wytyczoną przez Chrystusa) drogą, abym tkwiła w świecie. Muszę być zakonnicą bez habitu i klasztoru, niemniej misję moją, tak jak ją dzisiaj rozumiem, jest odnowić zakon życia, unaocznić światu, że drogi świętości przebiegają także przez gwarne rynki i ulice, nie tylko schodzą się u furt klasztornych albo u progów cichych rodzin. […] Cenię i kocham zgrzebny habit Brata Alberta, ale równie bliski jest mi święty w smokingu albo święta w sukni balowej lub sportowym kostiumie”. Taki styl życia jest nam współcześnie znany między innymi jako „trzecia droga” czy „samotność dla Królestwa” i w pewnych środowiskach już całkiem naturalnie akceptowany.
Nie trzeba jednak szukać daleko, by znaleźć również takich, którzy go (styl życia w pojedynkę) negują, twierdząc, że najczęściej ma on swoje źródło w wygodnictwie i niedojrzałości, być może również zagubieniu współczesnych pokoleń młodzieży i młodych dorosłych, a nie jest wynikiem świadomie podjętej decyzji.
Nie wiąże się więc z żadnym konkretnym programem życia, misją i celem, które zawsze powinny być ukierunkowane na miłość i służbę drugiemu człowiekowi. W opozycji do opinii, że jedyne prawidłowo przeżywane życie ludzkie opiera się na święceniach, konsekracji lub sakramencie małżeństwa, można postawić „nowoczesny typ świętości” Natalii Tułasiewicz oraz jej wytrwałe poszukiwania swej odrębnej drogi, głęboką i zdrową samoświadomość, zdyscyplinowanie wewnętrzne, mocne oparcie na Bogu czy gotowość do poświęcenia się świeckiemu apostolstwu. Wszystko to, gdy miała „dopiero” prawie czterdzieści lat, doprowadziło ją do podjęcia konspiracyjnej misji w hitlerowskich Niemczech, której konsekwencje poniosła, zginąwszy w obozie koncentracyjnym Ravensbrück.
Natalia nie od razu wiedziała, jaką drogą chce podążyć. Początkowo, po ukończeniu gimnazjum urszulanek, zdolna i religijnie dojrzała rozważała wstąpienie do ich zakonu. Rozpoczęła jednak studia uniwersyteckie i zaangażowała się w pełni w życie naukowe, społeczne, kulturalne i artystyczne. Pogłębiała też swoją wiedzę religijną i rozwijała relację z Bogiem, ponieważ już w wieku szesnastu lat zrozumiała, że „żadne ziemskie dobro nie wypełni tak duszy, aby nie tęskniła za czymś piękniejszym, […] że tylko Bóg może być tym dobrem ostatecznym, poza które nie sięgamy naszą tęsknotą […], że wszystko na świecie poza Bogiem ma wartość względną: miłość, zdrowie, stanowisko, uznanie, wiedza, środowisko, majątek, uciechy – wszystko, wszystko” oraz że wiele „goryczy ma każdy dzień, gdy mu nie przyświeca bodaj podświadomie ideał służby Bożej”. Odkrycia te stały się częścią fundamentu, na którym budowała swoje późniejsze życie, jednak wcale nie spowodowały one – jak można by się spodziewać – wstrętu do świata, wycofania się z życia, cierpiętniczego unikania radości i wymuszonej służby bliźniemu. Natalia wręcz kipiała życiową energią i zachwytem nad wieloma dziedzinami działalności ludzkiej – lenistwo czy nuda nie leżały w jej naturze.
Zanurzona głęboko w świat i zaangażowana w życie, nie rezygnowała z niego, by rozwijać swą duchowość i wiarę, a wręcz przeciwnie – każdy skrawek życia pragnęła wykorzystać w procesie samodoskonalenia i dojrzewania chrześcijańskiego.
I nie chodziło jej tylko o te najpiękniejsze i najprzyjemniejsze ludzkie doświadczania, lecz także o codzienną żmudną pracę, niekiedy wyjątkowo uciążliwą, o słabości ciała, od których od najmłodszych lat nie była wolna, chorując przewlekle na gruźlicę, czy choćby o najprostsze czynności związane z codziennym funkcjonowaniem.
„Należę do tych, co chcą wysługiwać sobie świętość na ziemi codziennym wysiłkiem dnia. Nie oddzielam życia najbardziej szarego od ideałów, ku którym podążam. Wszystko: pracę, rozrywkę, sen, przyjemność, jedzenie, wszystko bez wyjątku wciągam w mój program doskonalenia się”.
Spotkania koła polonistów, seanse kinowe, wystawy, żarliwe dyskusje z rówieśnikami, własna twórczość literacka, gra na skrzypcach, codzienna lektura, piesze wycieczki i otaczanie się gronem najbliższych osób stanowiły elementy intensywnego życia Natalii – nie tylko w czasie studiów. Czuła też w sobie ogromny potencjał „poezji miłości”, a równocześnie charakter intelektualistki oraz systematyczna praca nad sobą wzmacniały w niej predyspozycje do miłości również dojrzałej i odpowiedzialnej. Zakochała się z wzajemnością w koledze z uczelni, Janku, a ich miłością „chciała uwielbić Boga”. Widziała siebie już raczej jako żonę i matkę. Zaręczeni byli przez siedem lat, lecz ów związek okazał się nazbyt trudny z powodu różnic w ich poglądach, duchowości oraz przeżywaniu łączącej ich relacji, więc zakończył się wreszcie z inicjatywy Natalii.
Po rozstaniu przez wiele lat próbowała zrozumieć sens tego rozczarowania, dociekając równocześnie, jaka ma być i w czym ma się realizować – jeśli nie w życiu małżeńskim – jej misja na tym świecie. Przez chwilę ponownie rozważała wstąpienie do zakonu urszulanek, lecz szybko i już ostatecznie porzuciła ten pomysł. Zajmowała się pracą dydaktyczną, początkowo w szkole powszechnej, a później w gimnazjum urszulanek, odznaczając się nowoczesnym i twórczym podejściem do nauczania oraz wykraczając poza swój ówczesny etat – prowadziła chór, przygotowywała przedstawienia teatralne oparte na pisanych przez siebie scenariuszach, a także wspierała dzieci z jednej z podpoznańskich, wiejskich szkół. W trakcie wojny, gdy regularna edukacja stała się niemożliwa, szybko zorganizowała podwórkowe nauczanie, w którym uczestniczyły dzieci i młodzież z najbliższej okolicy, a po wysiedleniu z Poznania, już w Krakowie – między innymi zaangażowała się w nauczanie podziemne.
Swój zawód postrzegała nie tylko jako obwiązek przekazywania wiedzy, ale też jako misję wychowywania i kształtowania charakteru, wydobywania z człowieka jego rysów indywidualnych oraz tego, co w nim najlepsze i najciekawsze.
Wierzyła, że to, co złożone w człowieku, Bóg przemienia, a wszelkie dobre cechy wzmacnia. Czy nie w ten właśnie sposób Jezus kształtował swoich uczniów? Jakuba i Jana nie zmuszał przecież, by jak najszybciej wyzbyli się swojej porywczości, lecz nadał im przydomek „Synowie Gromu” i cierpliwie ukierunkowywał ich ludzki gniew, by mógł w końcu stać się energią napędzającą ich ewangeliczną działalność. Wydaje się, że tak samo traktowała i wychowywała siebie Natalia.
Nie była osobą, która uważałaby za korzystne tłamszenie swoich naturalnych cech i zdolności pod pozorami chrześcijańskiego rozwoju i zbliżania się do ewangelicznego ideału człowieka.
Uważała, że swoje naturalne skłonności i zdolności powinna wykorzystywać, by lepiej służyć ludziom i uwielbiać Boga za piękno i wspaniałość Jego dzieł, a zakopywanie talentu w ziemi byłoby wręcz sprzeniewierzeniem się Jego woli. Za wzór w tym zakresie stawiała sobie Świętego Franciszka – sługę Bożego, artystę, miłośnika natury. Z tego powodu rozwijała swoje pasje i talenty: pisała wiersze, przygotowywała odczyty i referaty, grała na skrzypcach, nieustannie czytała, dokształcała się (planowała nawet rozpoczęcie doktoratu), interesowała się bieżącymi wydarzeniami i polityką, które potrafiła wnikliwie komentować, w miarę możliwości podróżowała, a także pielęgnowała relacje i życie rodzinne. Te jej przekonania istotnie wpłynęły na kolejne podejmowane przez nią wybory dotyczące ścieżki życia.
Po kilku latach poszukiwań, w 1940 roku, Natalia wiedziała już, że jej „przeznaczeniem, uświadomionym w pełni przez miłość do Janka, jest właśnie tkwić w życiu, w jego konfliktach, w jego rozmaitości”. W pokoju wewnętrznym i z ufnością wybrała „samotność” – choć nigdy samotna nie była, bo po pierwsze zawsze przebywał z nią jej „Przyjaciel” i coraz bardziej wypełniała ją idea Bożego apostolstwa, a po drugie żyła otoczona najbliższymi i ciągle spotykała innych życzliwych ludzi, nawet w trakcie wojny.
„Tęskniłam do macierzyństwa i nie danym mi było tę wielką tęsknotę zaspokoić. Dziś rozumiem, że dobrze się stało, a w mojej samotności życiowej widzę sens moralny”
Wobec tego pewna znajoma zachęcała ją do wstąpienia do trzeciego zakonu dominikańskiego, ostatecznie jednak Natalia i ten pomysł odrzuciła. Zwyciężyło w niej umiłowanie życia, ewangeliczna radość i odpowiedzialność za wykorzystanie darów złożonych w niej przez Boga, a także potrzeba dziecięcej spontaniczność w relacji z Nim. Trzeci zakon dominikański kładł bowiem ogromny nacisk na pokutność, zabraniając pewnych zwyczajowych dla ludzi świeckich przyjemności, takich jak choćby korzystanie z dóbr kultury. „Dla żadnego trzeciego zakonu nie wyrzekłabym się przyjemności teatru i kina. To jest moja artystyczna pasja i sądzę, że byłoby z punktu widzenia apostolskiego niewłaściwe, gdybym się wyrzekła moich zainteresowań tą dziedziną. […] jeśli czuję w sobie specjalny artystyczny pociąg ku sztuce teatralnej i filmowej, to radość, jaką z tego czerpię, radość, z góry mi daną, powinnam przetwarzać na takie wartości, by one mogły być własnością tych ludzi, z którymi mię życie styka lub zetknie”. Natalia nie była zwolenniczką niewłaściwie pojmowanej ascezy o rodowodzie średniowiecznym, której niebezpieczeństwo dostrzegała w programie trzeciego zakonu. Poważnie chorując od dzieciństwa, często cierpiała na ciele, zmagając się z różnymi dolegliwościami, niejednokrotnie będąc zmuszoną z tego powodu do wycofywania się z codziennej aktywności i nurtu życia. Dbając o swoje zdrowie i oszczędzając siły, które chciała przeznaczać na istotne zadania, odmawiała sobie też dobrowolnie i zupełnie typowych dla środowisk intelektualnych przyjemności, na które miewała ochotę, takich jak papierosy czy alkohol. Zatem „borykanie się” ze swoim ciałem i jego „naturalną” słabością stanowiło dla niej umartwienie wystarczające, do którego dokładała jeszcze wyrzeczenia konieczne dla dobra bliźniego – na przykład ograniczała swój apetyt na samotną lekturę czy wysoce intelektualną dyskusję, gdy inni potrzebowali tylko prostej rozmowy o sprawach codziennych.
„Płonę żądzą jedną, żądzą, która na wszystkich innych moich pragnieniach kładzie swój stygmat: żądzą chrześcijańskiego, ściślej, katolicko-apostolskiego czynu. Więc umartwię się chętnie w każdej dziedzinie, która mi tę pracę ułatwi, ale odrzucę każde takie umartwienie, które by mię zawracało z wyznaczonej mi przez Opatrzność drogi. Nie wyrzekam się zatem turystyki, teatru, kina, książek, studiów ustawicznych, dyskusyj, koncertów, wystaw obrazów, podróży.
Tylko tam, gdzie by tego wymagała doraźnie czynna miłość bliźniego, tylko tam ograniczę te moje radości. Uczynię tak dlatego, ponieważ jestem najgłębiej przeświadczona, że dobry chrześcijanin ma nie tylko obowiązek cierpieć, i to przykładnie cierpieć, ale ma także równorzędny obowiązek przykładnie się radować w takim właśnie zakresie radości, jaki Bóg dla niego przewidział”.
W swoim zeszycie notowała takie i jeszcze inne rozważania, wyraźnie świadczące o jej głębokiej samoświadomości i dojrzałości uwzględniającej indywidualne uwarunkowania jej charakteru i osobowości.
Pozwalało jej to podejmować odpowiedzialne i spójne życiowe decyzje w zgodzie z samą sobą, lecz wcale nie pozbawiało ją wymagań i nie prowadziło do łatwego życia. Natalii zależało, by wszystko w jej życiu pomagało, a nie przeszkadzało w zdążaniu do świętości już tu, na ziemi.
By podsumować temat poszukiwań dróg, na których Natalia mogłaby się najpełniej wypowiedzieć, przywołam jeszcze jeden cytat z jej zapisków: „Chciałabym żyć dla pasji tworzenia, tworzenia we wszystkich dziedzinach życia, w których mogłabym zostawić coś z siebie wartościowego i nowego. Szkoła, teatr, radio, dziennik, praca przy biurku z natchnienia czerpanego w świecie, ileż rzeczy mnie pociąga. Małżeństwo udaremniłoby to wszystko, wolność całkowita da mi też lepsze warunki do walki z gruźlicą. I lepsze warunki twórczego w życiu wypowiedzenia się. Wiele kobiet może rodzić dzieci i są chwile, kiedy im tego zazdroszczę, nie zawistnie, ale raczej smętnie. Ale jest niewątpliwie mniej kobiet, które zrobiłyby dobrze to, co leży w moim przeznaczeniu”.
Ile katoliczek, ile w ogóle kobiet w Polsce w 1940 roku, gdy Natalia zanotowała to odważne i bezkompromisowe stwierdzenie, miałoby w sobie na tyle sił wewnętrznych, by je powtórzyć, a co dopiero z całkowitą konsekwencją wprowadzać w czyn?
Natalia siły czerpała przede wszystkim z życia duchowego i sakramentalnego: codziennej mszy świętej, modlitwy, spowiedzi. Naturę miała kontemplacyjną, nastawioną na obcowanie z Bogiem w swojej głębi, lecz także na przeżywanie Jego obecności w naturze i w drugim człowieku. Wielokrotnie w swoich zapiskach wspominała o świadomej obecności Boga w swoim wnętrzu, o czułych z Nim rozmowach, o powierzaniu mu siebie i wszystkich swoich spraw, które wracały do niej przemienione, uświęcone.
Natalia bowiem nie tylko żyła śpiewnie, w zachwycie, lecz także cierpiała i zmagała się ze swoimi wadami, z szarością męczącego dnia, chorobą, śmiercią bliskich jej ludzi, niemogącą się zrealizować w małżeństwie miłością do mężczyzny i tęsknotą za nim, wojennym trudem: głodem, złymi warunkami bytowania, niepewnością jutra, odebraniem Polsce wolności i mimowolnie narzucającą się nienawiścią do oprawców.
Jednak jej programem chrześcijańskim było podjęcie się życia i samej siebie, co najpierw musiało się oprzeć na przyjęciu obydwu tych darów, a następnie na ich rozwijaniu. Nie ucieczka od życia, lecz przebóstwienie codzienności – pisała. Potrafiła ofiarnie jednoczyć się z Bogiem w każdym swoim trudzie.
Nie czyniła granicy między sferami sacrum a profanum – wszystko miało dla niej potencjał świętości, gdyż żyła modlitwą nieustającą.
Wydaje się, że wszelkie ścieżki, po których Natalia się poruszała, przygotowały ją do podjęcia decyzji o wyjeździe do Hanoweru, by w konspiracji pełnić misję nie tylko patriotyczno-polityczną, lecz także chrześcijańsko-apostolską. Wpłynęły również na późniejszą realizację zadań, które podejmowała wśród przymusowych robotników. Wyjazd ten musiał być wyrazem głębokich pragnień Natalii, o których nieraz pisała, i wiązał się z jej gotowością do złożenia ofiary ze swojego życia. Ostatecznie ten „katolicko-apostolski czyn”, podyktowany pragnieniem niesienia Chrystusa – i to nie tylko w przykładzie własnego życia, lecz także w słowie – ludziom spotykanym wszędzie, doprowadził ją do wielomiesięcznego pobytu w więzieniu i tragicznej śmierci w komorze gazowej.
Kościół dał nam ją jako wzór do naśladowania – papież Jan Paweł II beatyfikował ją w 1999 roku, umieszczając w grupie 108 błogosławionych męczenników, którzy zginęli podczas II wojny światowej z nienawiści do wiary.
Myślę jednak, że warto przyglądać się całemu życiu Natalii Tułasiewicz, bo tym, co szczególnie uderza w tej postaci, jest między innymi jej ewangeliczna radość, umiłowanie życia i świata oraz czynne realizowanie postulatu misyjności Kościoła – stawiane nam dziś jako potrzeby i zadania choćby przez papieża Franciszka.
Ewa NOWICKA
Artykuł pochodzi z czasopisma Teresa z Lisieux zeszyt 20 wiosna-lato 2022
Pozostałe artykuły (https://pustelnia.pl/macheront/czasopismo-online/)