Nikogo chyba nie trzeba przekonywać, że Teresa przeszła przez noc. Tę noc, której oczyszczającą moc opisywał św. Jan od Krzyża. Niemniej jednak bardzo trudno jest prześledzić duchową drogę przebytą przez karmelitankę z Lisieux w świetle nauczania Doktora Miłości zawartego w Drodze na Górę Karmel czy w Nocy ciemnej. Ojciec Maria Eugeniusz pisze, że Teresa przeszła bardzo szybko przez wszystkie oczyszczenia zmysłów i ducha ponieważ nigdy im się zbytnio nie przyglądała (Jean de la Croix, Présence de lumière).
Nie ulega wątpliwości, że Teresa została oczyszczona.
Ona sama pisze o swoich skłonnościach przede wszystkim do miłości własnej, która prowadziła do jednego z głównych grzechów jakim jest pycha.
We wszystkich swoich pismach Teresa użyła słowa oczyszczenie zaledwie 12 razy. Może i rzadko o nich pisała, ale z pewnością przeżyła je na własnej skórze. Wszystko odbyło się szybko – jak pisze o. Maria Eugeniusz – nie mogło być inaczej! W życiu, które trwało zaledwie 24 lata trzeba było się spieszyć.
W czasie 10 lat, począwszy od śmierci mamy (sierpień 1877 r.) a skończywszy na Nocy Bożego Narodzenia 1887 r. kiedy wyzwoliła się ze swojej nadwrażliwości Teresa przeżyła cała serię oczyszczeń, swoisty nowicjat-przygotowanie, który doprowadził ją do oderwania od wszystkiego a w szczególności od siebie samej. Był to czas wielkich cierpień naznaczony równocześnie wielkimi łaskami.
Śmierć mamy wywoła w Teresie głębokie zranienie, które zostanie wyleczone dopiero 10 lat później. Utrata kolejnych „matek”, Pauliny (2 października 1882 r.) i Marii (15 października 1886 r.), które jedna po drugiej najpierw zastępowały jej prawdziwą matkę a potem niespodziewanie opuściły ją wstępując do karmelu spowodowała otwarcie się ledwo zabliźnionej rany. Odejście Pauliny wywołało poważną chorobą, która zostanie uleczona w cudowny sposób uśmiechem Najświętszej Maryi Panny (13 maj 1883 r.). Z tym wydarzeniem łączy się zresztą poważne duchowe cierpienie Teresy, która przez długi czas uważała, że zdradziła Maryję opowiadając o tym, co ją spotkało swojej siostrze Marii. Zapewne, gdybym zachowała swój sekret dla siebie, zachowałabym i swoje szczęście, lecz Najświętsza Panna pozwoliła na tę udrękę dla dobra mojej duszy, gdyż bez tego być może popadłabym w próżność. A tak moim udziałem stało się upokorzenie i patrzyłam na siebie z głęboką odrazą… Ach, dopiero w Niebie będę mogła powiedzieć ile z tego powodu wycierpiałam!…………………(Rk A 31r°).
Teresa mała zaledwie 12 lat kiedy po rekolekcjach przygotowujących ją do bierzmowania dotknął ją kryzys skrupułów, który będzie trwał 16 miesięcy. Będzie potrzebowała czasu, aby wyzwolić się z tego negatywnego uczucia. Będzie musiała wpierw pogodzić się sama ze sobą. Dopiero wstawiennictwo zmarłego w młodym wieku rodzeństwa Teresy położy kres jej cierpieniu i uwolni (tymczasowo!) od ciężaru skrupułów. Będą ją one „oczyszczać” jeszcze w 1893 r. o czym świadczy list ojca Pichon, w którym z całym autorytetem należnym ojcu duchowemu zapewnia młodą karmelitankę, że nie popełniła grzechu śmiertelnego.
Wydarzenia nocy bożonarodzeniowej 1886 r. wprowadzą Teresę na nową drogę. Rozpocznie bieg olbrzyma i wejdzie na drogę, która doprowadzi ją do karmelu. Zostawi za sobą troski dzieciństwa i wkroczy w dojrzałe życie. W jednej chwili Bóg widząc wysiłki i dobrą wole Teresy dokona w niej przemiany, której sama nie była w stanie przeprowadzić. Weźmie ją w swoje ramiona i postawi na pierwszym stopniu schodów prowadzących na Górę Miłości.
W listopadzie 1887 r. w kościele Matki Boskiej Zwycięskiej w Paryżu, Teresa przeżyła głęboką łaskę maryjną, która umocniła ją i potwierdziła jej wewnętrzne przekonanie. Szczęście mogłam odzyskać dopiero u stóp Matki Boskiej Zwycięskiej, wówczas wróciło w całej pełni… (Rk A 31v°). W krótkim czasie zobaczyliśmy wszystkie wspaniałości Paryża, mnie jednak zachwyciła tylko jedna: „Matka Boska Zwycięska”. Ach, tego, co poczułam u jej stóp, nie potrafię zupełnie wysłowić… Łaski, którymi mnie obdarzyła, wzruszyły mnie tak mocno, że tylko łzy świadczyły o moim szczęściu, podobnie jak w dzień pierwszej komunii….. Najświętsza Panna dała mi odczuć, że to naprawdę ona uśmiechnęła się do mnie i ona mnie uleczyła. Zrozumiałam, że nade mną czuwa, że jestem jej dzieckiem, dlatego odtąd nie umiałam zwracać się do niej inaczej, jak mówiąc „Mamo”, gdyż wydawało mi się to zwrotem jeszcze bardziej serdecznym niż „Matko”….. Z jaką żarliwością modliłam się do niej, by strzegła mnie zawsze i spełniła wkrótce moje marzenie, ukrywając mnie w cieniu swojego dziewiczego płaszcza!… To było kiedyś moje pierwsze marzenie… Wzrastając zrozumiałam, że to właśnie w Karmelu będę mogła prawdziwie ukryć się pod płaszczem Najświętszej Panny i że to ku jej żyznej górze kierowały się moje pragnienia…….. (Rk A 56v°-57r°).
Tak, tego dnia, po tylu latach cierpień,
Teresa naprawdę odnalazła swoją prawdziwą matkę…
Oczyszczenia nie ustaną po wstąpieniu do karmelu, wręcz przeciwnie będą bardziej intensywne i głębsze, przyjmą inną formę, bo i Teresa nie jest już dzieckiem. Teresa nie używała pojęć stosowanych przez Jana od Krzyża, ale nie znaczy to, że nie przeżyła opisanej przez niego duchowej rzeczywistości. Czy Teresa potrzebował oczyszczenia? Oczywiście! Nie była przecież Niepokalanie Poczęta… Jak już wspomnieliśmy na wstępie Teresa sama zauważyła w sobie skłonność do miłości własnej, która bardzo łatwo mogła przerodzić się w pychę. Matka Maria Gonzaga wyczuła w młodej nowicjuszce tę zgubną skłonność i poprzez bardzo upokarzającą i rygorystyczną pedagogikę starała się ją wykorzenić. Pod koniec życia Teresa wyraziła jej za to swoja wdzięczność. Ach, czuję mocno, kochana Matko, że sam Bóg przemawia do mnie przez ciebie. Wiele sióstr uważa, że mnie rozpieściłaś, że – odkąd wstąpiłam do świętej arki – tylko mnie głaskasz i schlebiasz mi. Lecz wcale tak nie jest. Przekonasz się, Matko, w zeszycie zawierającym moje wspomnienia z dzieciństwa, co myślę o twardym i matczynym wychowaniu, jakie od ciebie odebrałam. Dziękuję ci z głębi serca, żeś mnie nie oszczędzała. Jezus dobrze wiedział, że Jego mały kwiat potrzebuje ożywczej wody upokorzenia, bez tego wsparcia zabrakłoby mu sił, aby zapuścić korzenie. A to za twoim właśnie pośrednictwem, Matko, wyświadczone mu zostało to dobrodziejstwo (Rk C 1v°).
Ojciec Pichon, przez pewien czas kierownik duchowy Teresy, w czasie spowiedzi generalnej w maju 1888 r. powiedział do niej te znamienne słowa: Podziękuj Dobremu Bogu za to, co dla ciebie czyni, gdyż gdyby cię opuścił, byłabyś małym demonem, a nie aniołem (Rk A 70r°).
W karmelu oczyszczenia Teresy przybrały dodatkowy wymiar, stały się współodkupieńcze. Teresa nie czekała aż będzie świętą, wstąpiła do karmelu, aby modlić się za grzeszników, aby jeść z nimi przy jednym stole, dlatego jej noc była tak głęboka i bolesna. Teresa współcierpiała z Chrystusem i ratowała dusze. Widzę, że tylko cierpienie potrafi dawać duszom życie. I bardziej niż kiedykolwiek te wspaniałe słowa Jezusa odsłaniają mi swoją głębię: „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam, jeśli ziarnko zboża wrzucone w ziemię nie obumrze, zostaje samo; lecz jeśli obumrze, przynosi owoc obfity (Rk A 81 r°). Potwierdziła tę prawdę w dzień śmierci: Nigdy! Nigdy nie myślałam, że można tyle cierpieć! Nigdy! Nigdy! Mogę to wytłumaczyć to tylko moim gorącym pragnieniem ratowania dusz (Żółty Zeszyt 30.9).
Zapowiedzią współodkupieńczych oczyszczeń było, jak się wydaje, pewne wydarzenie mające miejsce 8 października 1887 r. kiedy Teresy zwróciła się z prośbą o zgodę na wstąpienie do karmelu do swojego wuja Izydora. Przez trzy dni przeżywała prawdziwą gehennę czekając na jego decyzję. Teresa tak opisała owo przejmujące doświadczenie: Dobry Bóg, zanim dał mi promyk nadziei, zesłał mi najpierw bolesne męczeństwo, trwające trzy dni. Och, nigdy nie zrozumiałam tak dobrze jak wtedy bólu Najświętszej Panny i Św. Józefa, kiedy szukali boskiego Dziecięcia….. Znalazłam się na smutnej pustyni, lub raczej moja dusza zamieniła się w kruche czółno pozbawione sternika, wydane na łaskę wzburzonych fal… Wiem, że Jezus był obecny i że spał w mojej łódce, lecz było tak ciemno, że nie mogłam go dojrzeć, nie miałam znikąd żadnego światła. Gdyby przynajmniej jakaś błyskawica przeszyła ponure chmury… Co prawda światło błyskawic nie jest niczym radosnym, za to zobaczyłabym na chwilę Jezusa….. Lecz nie, trwała noc, głęboka noc duszy… Czułam się samotna jak Jezus w ogrodzie oliwnym, nie miałam znikąd wsparcia, ani z ziemi, ani z Niebios, miałam wrażenie, że Dobry Bóg mnie opuścił!!!… (Rk A 51r°).
Ten niezwykły tekst wyraża identyfikację Teresy z cierpiącym Chrystusem. W jej duchowej historii te trzy dni mają decydujące znaczenie, zapowiadają bowiem wszystkie noce, które staną się udziałem Teresy w karmelu.
Najbardziej przejmującym cierpieniem będzie dla Teresy choroba jej ukochanego ojca,
która spowoduje zamknięcie go w szpitalu psychiatrycznym (1 lutego 1889 r.) i zakończy się jego śmiercią (29 lipca 1894 r.).
Listy pisane w tym czasie są przejmującym świadectwem cierpienia Teresy,
któremu towarzyszy jednak głębokie zawierzenie i całkowite oddanie się woli Ukochanego.
Daleka jestem od narzekania na krzyż, zesłany nam przez Jezusa, nie mogę pojąć nieskończonej Jego miłości, która skłoniła Go do takiego postępowania z nami. Drogi nasz Ojczulek jest widocznie bardzo umiłowany przez Jezusa skoro tak cierpi! Nie sądzisz jednak, że nieszczęście, jakie go dotknęło, jest właśnie dopełnieniem jego pięknego życia? (…) Zaczyna się MĘCZEŃSTWO wejdźmy razem w szranki (List 82 z 28 lutego 1889 r.).
Jakiż to przywilej, gdy Jezus zsyła nam tak wielką BOLEŚĆ! Ach! WIECZNOŚĆ nie będzie zbyt długa, by Mu dziękować! Zasypuje nas łaskami, tak jak czynił to dla największych świętych. (…) Nie możemy obecnie niczego innego spodziewać się na ziemi, niczego innego oprócz cierpienia i jeszcze cierpienia; skończy się jedno, a oto nowe się pojawia, wyciągając ku nam swoje ramiona (List 83 z 5 marca 1889 r.).
Jeżeli jedno westchnienie może zbawić jedną duszę, ileż zdołają dokonać takie cierpienia jak nasze? Nie odmawiajmy niczego Jezusowi!… (List 85 z 12 marca 1889 r.).
Biedny Tatuś!…Nie, myśli Jezusa nie są naszymi myślami ani drogi Jezusa naszymi drogami… Podaje nam kielich tak gorzki, że słaba nasza natura zaledwie zdoła go znieść!… Nie usuwajmy naszych warg od tego kielicha, przygotowanego ręką Jezusa… Patrzmy na życie we właściwym świetle… To tylko chwila pomiędzy dwoma wiecznościami… Cierpmy w pokoju… (List 87 z 4 kwietnia 1889 r.).
Był to trudny czas nie tylko z powodu cierpienia ukochanej osoby, ale również z powodu atmosfery, która otaczała całe to wydarzenie. Po Lisieux krążyły plotki o prawdopodobnej przyczynie choroby pana Martin. Jakże ten biedny pan Martin mógł nie stracić głowy kiedy wszystkie jego córki wstąpiły do klasztoru! Wielu oskarżało najmłodszą jego córkę, ukochaną Królową – Teresę. Jej odejście do karmelu przelało czarę goryczy i ostatecznie rozłożyło starego ojca. Ludzie mało taktowni powiedzieli w obecności Teresy, że chorobę [pana Martin] wywołało odejście córek do Karmelu, a zwłaszcza najmłodszej, którą kochał szczególnie. Także inni, skądinąd życzliwi, wyciągali to przed nami bez ogródek. Co więcej, nawet we wspólnocie, w czasie rekreacji, poruszano ten bolesny dla nas temat w naszej obecności. Maria i ja byłyśmy tym przygniecione, lecz ona [Teresa], która niezaprzeczalnie cierpiała od nas więcej, znosiła to doświadczenie z dużym spokojem i silną wiarą. (Matka Agnieszka, Proces diecezjalny).
Dla Teresy ojciec był świętym, namacalnym obrazem dobroci Boga Ojca. Jego zamknięcie w szpitalu psychiatrycznym stało się niezwykłym upokorzeniem. W początkowym okresie choroby Teresa odkrywa teksty Izajasza o cierpiącym słudze Jahwe, który poniżony, jak baranek prowadzony jest na rzeź. Doświadczenie choroby ojca rozdziera serce młodej nowicjuszki jednocześnie przyśpiesza jej duchowe dojrzewanie. Po latach Teresa uzna ten okres za obfitujący w nadprzyrodzone łaski. Na jednym z obrazków (herby), na którym wypisała największe łaski swojego życia, umieściła datę 12 lutego 1889 r., dzień umieszczenia ojca w szpitalu dla psychicznie chorych.
Na początku choroby ojca Teresa pisała: Pamiętam, że w czerwcu 1888, w chwilach naszych pierwszych doświadczeń, mówiłam: „Cierpię bardzo, lecz czuję, że mogłabym znieść doświadczenia jeszcze większe”. Nie myślałam wówczas o tych, które mnie jeszcze czekały…… Nie wiedziałam, że 12 Lutego, w miesiąc po moich obłóczynach, nasz Ojciec będzie pił z najbardziej gorzkiego kielicha, z najbardziej upokarzającego ze wszystkich…
Ach! tego dnia już nie mówiłam, że mogę znieść jeszcze więcej!!!!.. Słowa nie potrafią wyrazić naszej trwogi, więc nie próbuję jej opisywać. Kiedyś w Niebie porozmawiamy chętnie o naszych chwalebnych doświadczeniach, zresztą, czy już teraz nie jesteśmy szczęśliwe, żeśmy je wycierpiały?… Tak, te trzy lata męczeństwa taty wydają mi się najmilsze, najowocniejsze w naszym życiu, nie oddałabym ich za wszystkie ekstazy i objawienia Świętych, wdzięczność przepełnia mi serce na myśl o tym nieocenionym skarbie, który musi wywołać świętą zazdrość u Aniołów z Niebieskiego Dworu……(Rk A 73 r°).
Kiedy Teresa mówi o bogactwie, które wypływa z cierpienia myśli o jego mocy oczyszczającej. Teresa używa słowa oczyszczenie w relacji z cierpieniem i podkreśla fakt, że oczyszczenie jest niezbędne do doskonałego zjednoczenia w Miłości. Przytoczmy w tym miejscu świadectwo jednej z nowicjuszek Teresy, siostry Marii od Trójcy Świętej, która zapisała w swoich zeszytach następujące zdanie Jana od Krzyża: Znosząc cierpliwie zewnętrzne doświadczenia, przyciągamy na siebie boski wzrok Chrystusa, który oczyszcza nas jeszcze głębiej. W ten sposób, dodaje Święta z zapałem, dobrze przyjąć cierpienie przyciąga na nas łaskę jeszcze większego cierpienia, lub raczej jeszcze głębszego oczyszczenia, abyśmy mogli dojść do doskonałego zjednoczenia w Miłości (Żywy płomień miłości). Teresa odnalazła w tekstach hiszpańskiego karmelity siłę do przyjęcia cierpienia i przejścia przez oczyszczenia. Zdawała sobie sprawę, że są one konieczne do zjednoczenia z Umiłowanym.
Teresa miała świadomość wielu innych jeszcze oczyszczających prób, które naznaczyły jej duchową podróż.
W ten sposób Duch Święty formował duszę młodej karmelitanki.
Za każdym razem kiedy Teresa akceptowała oczyszczenie Duch Święty powodował wzrost łaski.
W końcu nadeszła ostateczna próba, która rozciągnęła się na ostatnie 16 miesięcy życia Teresy (3 kwietnia 1896-30 września 1897). W wielkopiątkową noc Teresa przeżyła pierwsze krwioplucie, które było zapowiedzią jej długiej i ciężkiej choroby. W ten sposób rozpoczęła się ciemna noc Wiary i Nadziei. Teresa nie wierzy w istnienie nieba, zewsząd otacza ją ciemność lub gęsta mgła, znajduje się w tunelu, wysoki mur odgradza ją od Boga. Dochodzący do niej głos grzeszników drwi z niej i z jej wiary: Marzysz o światłości, o ojczyźnie nasyconej upojnymi zapachami, marzysz o wiecznym posiadaniu Stworzyciela wszystkich tych cudowności, myślisz, że opuścisz kiedyś mgły, w których żyjesz? No to pójdź, pójdź, raduj się ze śmierci, która da ci nie to, czego w nadziei oczekujesz, lecz noc jeszcze ciemniejszą, noc nicości (Rk C 6v°).
Te słowa pełne dramatyzmu wyrażają uczucia, które targają Teresą. W styczniu 1897 r. Teresa powiedziała do siostry Teresy od Świętego Augustyna: Gdyby siostra wiedziała, jak dobrze mi robi ta rozmowa (…). Nie wierzę w życie wieczne, wydaje mi się, że po tym śmiertelnym życiu nie ma już nic. Trudno wyrazić ciemności, w jakich żyję. (…) Wszystko dla mnie znikło i (…) pozostaje mi tylko miłość (Ostatnie Rozmowy). Przytoczony wyżej tekst, nie uprawnia jednak do twierdzenia, że przed śmiercią Teresa straciła wiarę, jak to próbują sugerować niektórzy w poszukiwaniu taniej sensacji. Teresa nie pozostawia w tym względzie żadnych wątpliwości, pisząc dalej w Rękopisie C: Zdaje mi się, że od roku uczyniłam więcej aktów wiary niż w całym życiu (Rk C 7r°).
Chora ma świadomość, że nadeszło ostateczne oczyszczenie jej ludzkiej natury i poddaje mu się z ufnością małego dziecka, które rzuca się w ramiona kochającego ojca. Matko, nigdy jeszcze nie odczuwałam z taką siłą, jak bardzo Pan jest łagodny i miłosierny. Bowiem zesłał mi tę próbę dopiero wtedy, kiedy miałam siłę ją znieść. Myślę, że wcześniej pogrążyłaby mnie w zniechęceniu….. Teraz oczyszcza moje pragnienie Nieba z wszystkiego, co mogłoby we mnie wzbudzać przyrodzoną satysfakcję… I wydaje mi się, Matko umiłowana, że obecnie już nic nie przeszkadza mi wzlecieć, gdyż nie mam już wielkich pragnień poza jednym, by kochać, aż z tej miłości umrę …. (9 czerwca). (Rk C 7v°).
Teresa przeżywa swoje Getsemani wraz z Chrystusem. Akceptuje cierpienie i mrok otaczającej ją nocy dla odkupienia grzeszników. Identyfikuje się z cierpiącym Chrystusem i w końcu, tak jak Chrystus, umiera z Miłości. Realizuje w ten sposób słowa zapisane przez Jana od Krzyża w Żywym płomieniu miłości. W Żółtym Zeszycie możemy przeczytać relację Matki Agnieszki: Wieczorem [Teresa] przypomniała mi te słowa Jana od Krzyża: Rozerwij zasłonę wdzięcznego spotkania. [I powiedziała:] ‹‹– Te słowa odnosiłam zawsze do śmierci z miłości, której pragnę. Miłość nie zużyje płótna mojego życia w całości, ona nagle je rozerwie››. Jan komentuje go tak: To też dusza ta pragnie, by umarła szybciej, gdyż siła jej miłości i jej dyspozycje wzbudzają w niej pragnienie (…), by jej życie przerwał gwałtowny i nadprzyrodzony impuls miłości. Wie, że Bóg ma w zwyczaju zabierać te dusze przed czasem, aby uchronić je od zła tego świata i ubogacić swoimi dobrami. Spala je w krótkim czasie, prowadząc do doskonałości….
Krzysztof KLICHE