Doktryna św. Jana od Krzyża nie jest dla wybranych. Nie jest dla wąskiej grupy herosów ducha. Jest dla wszystkich! To czysta ewangelia przełożona na drobne sytuacje naszego życia. Zdaniem amerykańskiego rekolekcjonisty i autora książek ożyciu duchowym, o. Thomasa Dubay, „najczęstszym zastrzeżeniem wysuwanym wobec doktryny nada jest radykalne oderwanie, o którym nauczają Teresa z Avili i Jan od Krzyża, lecz co szczególnie podkreśla ten ostatni. Mówi się, że śmierć zmysłów i pragnień jest czymś niezdrowym, jeśli nie niemożliwym. Zaparcie się siebie uważa się za przeżytek, ponieważ w dzisiejszych czasach bardziej pociąga nacisk na przyjemność i radość. Ludzie, którzy występują przeciw idei oderwania i wyrzeczenia się samego siebie, są prawdopodobnie nieświadomi, że tym samym odrzucają samo nauczanie zawarte w Nowym Testamencie. Jezus powiedział, że Jego uczniem zostaje ten, kto wyrzeka się wszystkiego, co posiada, a nie tylko części lub większości z tego. Nikt nie może służyć Bogu i mamonie. Nikt nie może osiągnąć ekstatycznej radości w Bogu bez porzucenia marnych, skupionych na sobie przyjemności znajdowanych w rzeczach mniejszych niż sam Bóg” (T. Dubay, Ogień wewnętrzny, Kraków 2009, s. 14). Teresa jest wierną uczennicą Jezusa, którego naukę Jan przekłada na wskazówki szczegółowe. Idzie przez życia z Ewangelią w sercu oraz tekstami karmelitańskiego teologa w ręku, o czym zaświadcza w Rękopisie A (Rkp A 83 r⁰-v⁰). Widać to wyraźnie na przykładzie słynnego fragmentu Drogi na Górę Karmel, w którym autor prezentuje swoistą wersję „ośmiu błogosławieństw”:
Usiłuj zawsze skłaniać się:
Pragnij z miłości dla Chrystusa dojść do zupełnego ogołocenia, ubóstwa i oderwania się od wszystkiego, co jest na świecie.
(Droga na Górę Karmel, ks. I, 13,6)
Przeanalizujmy ten tekst, odnosząc go do życia Teresy z Lisieux.
Jezus stawia wymagania, a Jego droga prowadzi pod górę, niezależnie czy jest to Tabor, czy Góra Ukrzyżowania. Św. Jan od Krzyża również szkicuje drogę na Górę Karmel, będącą miejscem zjednoczenia człowieka z Bogiem. Wiemy z doświadczenia, że droga pod górę zawsze wymaga trudu. Jeśli położyć kamień na zboczu, zawsze spadnie na dół, nigdy nie wtoczy się wzwyż. Podobnie jest z naszą upadłą naturą – ona ciąży w dół, ku radościom i przyjemnościom, które same w sobie bynajmniej nie są złe, lecz które mogą stać się permanentnym celem ludzkich dążeń. Teresa widzi to niebezpieczeństwo i podejmuje zadania trudniejsze, co widać chociażby na przykładzie posługi spełnianej dobrowolnie wobec Siostry od św. Piotra, staruszki z różnymi swoimi przyzwyczajeniami. „Na dziesięć minut przed godziną szóstą jedna z sióstr musiała przerwać i zaprowadzić ją do refektarza, gdyż pielęgniarki miały wówczas zbyt wielu chorych, aby zająć się i nią – zapisuje Teresa. – Dużo mnie kosztowało, by podejść do biednej siostry od św. Piotra i zaofiarować jej tę małą przysługę, ponieważ wiedziałam, że nie łatwo było ją zadowolić, cierpiała bowiem do tego stopnia, że nie lubiła zmieniać towarzyszącej jej osoby”. Teresa – jak i każdy z nas – wolałaby pozostać na miejscu. Jednak podejmuje trud, by codziennie odprowadzać starszą siostrę na kolację. A potem jeszcze odpowiednio zakasać jej rękawy, podać posiłek i uśmiechnąć się na odchodnym (por. Rkp C 29rº – 29vº). „Usiłuj zawsze skłaniać się nie ku temu co łatwiejsze, lecz ku temu co trudniejsze” – czy pamięta o wskazówkach Jana od Krzyża? Być może, choć się nic o tym nie pisze. Wie, że podejmowaniem trudu sprawi radość swojemu Umiłowanemu, o czym napomyka niejako mimochodem: „nie chciałam przepuścić tak pięknej okazji, by okazać miłość bliźniemu, wspominając na słowa Jezusa: «Coście uczynili jednemu z tych moich najmniejszych, mnieście to uczynili»”.
Pewnego dnia, na koniec usługi okazywanej Siostrze od św. Piotra, Teresa słyszy za oknem piękną muzykę. Notuje potem w swoich Rękopisach: „W wyobraźni ujrzałam salon, jaśniejący i skąpany w złocie, oraz panny w wykwintnych strojach, prawiące sobie komplementy i różne światowe grzeczności. I spojrzałam na biedną chorą, którą podtrzymywałam; miast melodii słyszałam jej żałosne skargi, zamiast złota widziałam cegły surowego klasztoru, oświetlonego słabiutkim światłem. Trudno wyrazić, co się stało wtedy we mnie, wiem tylko, że Pan oświecił mnie promieniami prawdy, które tak bardzo przewyższały mroczny blask ziemskich zabaw, że nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście… Ach! nie oddałabym tych dziesięciu minut prostej przysługi nawet za tysiąc lat światowych przyjęć” (Rkp C, 29vº – 30rº). Któż z nas nie szuka chwil miłych i przyjemnych? Instynktownie unikamy wszystkiego, co wydaje się nam trudne, nieprzynoszące radości. Odsuwamy pożyteczną pracę na rzecz odpoczynku, siadamy chętnie obok sympatycznej osoby, nie zaś tej, która wydaje nam się odpychająca, lubimy tematy rozmów, które nas dotyczą. Tymczasem Jezus mówi: „Temu, kto chce prawować się z tobą i wziąć twoją szatę, odstąp i płaszcz! Zmusza cię kto, żeby iść z nim tysiąc kroków, idź dwa tysiące! Daj temu, kto cię prosi, i nie odwracaj się od tego, kto chce pożyczyć od ciebie” (Mt 5,40-42). Zwykle to, co trudniejsze nie jest przyjemne. W oczach Jezusa stanowi jednak wielką wartość. Teresa wie o tym i czyni wszystko, by Jezusowi sprawić radość.
Stara się nie przepuścić żadnej okazji. Nawet przy stole. To także czas okazywania miłości Bogu i bliźniemu. Podczas posiłków nie wyciąga pierwsza ręki po lepsze kąski, co skutkuje tym, że zwykle pozostają jej do spożycia same resztki – na przykład głowy ryb. W chorobie leczona jest mlekiem, którego wprost nie cierpi, a równocześnie stara się ukryć swoje obrzydzenie. Potrafi także przenieść swój dar z siebie na poziom bardziej duchowy: „Wiesz, Matko umiłowana, że wolę sos z oliwy i octu, aniżeli cukier. Mój duch też źle trawi dania przesłodzone. Jezus pozwala zatem, by od czasu do czasu podano mi dobrą sałatę, odpowiednio przyprawioną octem i pieprzem; niczego w niej nie brakuje z wyjątkiem oleju, dzięki czemu nabiera dodatkowego smaku. Tę sałatkę podają mi nowicjuszki, kiedy najmniej się tego spodziewam. Dobry Bóg odsłania moje wady, a wówczas drogie siostry, widząc całą prawdę, odkrywają, że nie jestem zupełnie w ich guście. Z czarującą prostotą wyznają mi wtedy wszystkie napięcia, które w nich wywołuję, to, co im się we mnie nie podoba. Jednym słowem, nie krępują się bardziej niż gdyby chodziło o kogoś innego, wiedząc, że – postępując w ten sposób – sprawiają mi dużą przyjemność. Ach, doprawdy, to więcej niż przyjemność, to pyszna uczta, która napełnia mi duszę. Nie umiem sobie wytłumaczyć jak coś podobnego – przed czym natura wzdraga się przecież tak bardzo – może być źródłem takiego szczęścia!” (Rkp C, 26vº – 27rº)
W tej dziedzinie Teresa dostarcza nam całe mnóstwo przykładów. „Ponieważ z trudem praktykowałam cnoty wielkie, przykładałam się przede wszystkim do małych. I tak, na przykład, lubiłam składać płaszcze pozostawione przez siostry i oddawać im wszelkie drobne przysługi, które były w moim zasięgu” (Rkp A 74 vº) – notuje. Nigdy też nie uchyla się od żadnych obowiązków, choć nieraz jest wyczerpana pracą lub zbyt małą ilością snu. „Chwytała się wszystkiego, by utrzymać się na nogach, na mszy przechylała się do przodu. Po prostu padała ze zmęczenia. W czasie dziękczynienia spała niemal bez przerwy, siedząc na piętach, z głową na ziemi. Nic na to nie mogła poradzić” (Thérèse de Lisieux, la sainte de l’enfance spirituelle, Ed. Lethielleux. 1980, s. 25). Pomimo rozwijającej się gruźlicy, uczestniczy we wszystkich zajęciach zakonnych. Zżerana gruźlicą wspina się po schodach przez kilkanaście minut niczym na szczyt niebotycznej góry. Chodzi w intencji misjonarzy, oddychając resztkami płuc. W ostatnich miesiącach życia pisze z posłuszeństwa, choć ołówek wypada jej z rąk.
Karmelitanka z Lisieux nie szuka pociech, nie żali się, choć życie nie szczędzi jej krzyżów. W klasztorze zachowuje wielką wstrzemięźliwość w kontaktach z rodzonymi siostrami, także wtedy, gdy ich ojciec cierpi na chorobę psychiczną. Jej rodzona siostra, Paulina (w Karmelu Matka Agnieszka od Jezusa) zezna później: „W tym ciężkim dla nas czasie, siostra Teresa, choć miała zaledwie szesnaście lat, nie szukała nigdy pociechy ani u siostry Marii od Najświętszego Serca, ani u mnie. Przeciwnie, to my przychodziłyśmy do niej, by znaleźć pokrzepienie” (Procès Apostolique, s. 189). Inna z sióstr, Maria od Aniołów zeznała: „Była też nie mniej godna podziwu w panowaniu nad odruchami serca. Nieraz można było zauważyć, że miast szukać towarzystwa swych trzech rodzonych sióstr, do których ją siłą rzeczy ciągnęło, [Teresa] czyniła dokładnie na odwrót i wybierała towarzystwo sióstr innych” (Procès Apostolique, s. 417).
„Dobry Bóg daje mi wszelkie środki do tego, bym mogła pozostać małą. I o to właśnie chodzi. Dlatego też jestem zawsze pogodna” (OR, 18 kwietnia, 1). Teresa zawsze szuka tego, co małe, ukryte, nie rzucające się w oczy. „Wzrastać – to dla mnie rzecz niemożliwa, muszę więc znosić siebie taką, jaką jestem, z wszystkimi swoimi wadami” – pisze (Rkp C 2vº). Pod koniec swojego krótkiego życia odkrywa małą drogę do zjednoczenia z Bogiem. „Żyjemy w dobie wynalazków; obecnie, żeby wyjść na piętro, nie trzeba już używać schodów, u ludzi bogatych zastępuje je świetnie winda. Chciałabym więc znaleźć taką windę, która uniosłaby mnie aż do Jezusa, jestem bowiem zbyt mała, aby piąć się do góry po stromych schodach doskonałości. Poszukiwałam więc w świętych księgach czegoś, co wskazałoby mi tę upragnioną windę i tak wpadłam na te słowa Mądrości Odwiecznej: Maluczki niech przyjdzie do mnie. Podeszłam więc odgadując, że znalazłam to, czego szukałam, i chcąc wiedzieć, o mój Boże!, co zrobisz dla maluczkiego, który odpowie na Twoje wezwanie, szukałam dalej, i oto, co znalazłam: «Jak matka tuli własne dziecko, tak i ja was tulił będę i będę pieścił was na kolanach». Ach, nigdy nie spotkałam słów bardziej serdecznych, bardziej śpiewnych, które tak by mnie ucieszyły. Windą, która mnie wzniesie aż do nieba, są Twoje ramiona, Jezu! A w tym celu nie potrzebuję wcale wzrastać, przeciwnie, trzeba bym pozostała małą i stawała się coraz mniejszą” (Rkp C 2vº – 3rº). I znowu Teresa przekłada na życie słowa Jezusa: „kto by między wami chciał stać się wielkim, niech będzie waszym sługą. A kto by chciał być pierwszym między wami, niech będzie niewolnikiem waszym, na wzór Syna Człowieczego, który nie przyszedł, aby Mu służono, lecz aby służyć” (Mt 20,26-28). Oraz: „Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego (Mt 18,3). Do końca pozostanie małą.
To zadziwiające, ale Teresa, której duchowe piękno przebija na każdym kroku, która pisze poezje i sztuki teatralne, ma upodobanie w rzeczach ubogich, wręcz nieestetycznych. „W tym czasie prawdziwie rozmiłowałam się w przedmiotach najbrzydszych i najmniej wygodnych – pisze. – Z radością spostrzegłam, że z mojej celi zabrano śliczny mały dzban i zamieniono go na ciężki i poobijany. Pilnowałam się też bardzo, by się nie tłumaczyć, co wydawało mi się bardzo trudne, zwłaszcza z naszą Mistrzynią, przed którą nie chciałabym niczego ukrywać. Oto pierwsze moje zwycięstwo, niewielkie choć ogromnie mnie kosztowało. – Rozbił się wazon stojący na oknie; Mistrzyni sądząc, że spadł z mojej winy, pokazała na niego i powiedziała do mnie, bym na przyszłość bardziej uważała. Bez słowa ucałowałam ziemię i przyrzekłam, że odtąd postaram się o większy porządek. Z powodu mojej niedoskonałości te małe akty kosztowały mnie sporo i musiałam podeprzeć się myślą, że sąd ostateczny wszystko wyjawi” (Rkp A 74 vº).
Ostatni punkt wskazówek św. Jana od Krzyża stanowi podsumowanie trajektorii życia w duchu Ewangelii: podejmować krzyż, szukać okazji, by okazać miłość, zapomnieć o sobie, by sprawić Jezusowi radość, a równocześnie pomóc wzrastać drugiemu w jego człowieczeństwie. „Ofiarowałam się Jezusowi nie po to, by, goszcząc Go, czerpać z tego pociechę, lecz przeciwnie, by sprawić przyjemność Temu, który daje mi siebie” (Rkp A 79 vº) – pisze. I w innym miejscu: „Poczułam, że w moje serce wstępuje miłość, potrzeba zapomnienia o sobie, aby móc sprawiać radość. I odtąd jestem szczęśliwa!” Teresa ukazuje swoim życiem zadziwiającą prawdę słów Jezusa: „Kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je” (Mt 16,25). Nie szuka siebie. Wczytuje się w dzieła św. Jana od Krzyża i stosuje się do jego wskazówek. Wie, że hiszpański teolog i mistyk, jej duchowy przewodnik z karmelitańskiego zakonu, tłumaczy szczegóły życia duchowego, ukazując w każdej chwili, co ma czynić, jaką postawę zająć, co i kiedy powiedzieć, a co przemilczeć.
Czyż to wszystko nie jest ponad ludzkie siły? Czyż nie jest negacją siebie, wręcz formą samoudręczenia? Nie, to czysta ewangelia. „Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje!” (Łk 9, 23) – mówi Jezus. Może trzeba na nowo zrozumieć, że nauka Chrystusa to nie jedna z form „akceptacji siebie” lub tak modnego dziś i dobrze ukrytego selfizmu, pustoszącego ludzkie serca, lecz wąska ścieżka, która – jako jedyna – prowadzi do pełni życia. T. Dubay pisze: „Zdaję sobie sprawę z tego, że są tacy, którzy sięgają po św. Jana od Krzyża, pośpiesznie go odkładają jako «już za wiele» (dla nich), a potem oświadczają, że wolą «po prostu Ewangelię». Ludzie owi najprawdopodobniej uważają, że naprawdę «spróbowali Jana» i że można wybrać inną duchowość, która jest pozbawiona nacisku na oderwanie. Jednak żadne wiarygodne podejście nie może odchodzić od nauczania ewangelicznego. Okropnie płytkie w tym poglądzie jest to, że ci, którzy mu hołdują, najwyraźniej nie zdają sobie sprawy, że wszyscy święci zgadzają się dokładnie z tym, czego Jan i Teresa nauczają na temat ofiary i oderwania. Nie są świadomi, że Jan jest, jak to zauważył Pius XI, «czystą ewangelią»” (Ogień wewnętrzny, s. 19).
ks. Andrzej MUSZALA