Stinissen – „Droga modlitwy wewnętrznej”
Książka Stinissena może pomóc wielu współcześnie żyjącym osobom, które chcą wejść na drogę modlitwy wewnętrznej. Autor dokładnie przedstawia w niej poszczególne etapy drogi od przygotowania do niej, przez wyruszenie w nią i trudności jakie człowiek spotyka w jej trakcie, skończywszy na życiodajnych owocach modlitwy kontemplacyjnej. Dla współczesnego człowieka może to być zbiór bezcennych wskazówek jak nie pogubić się w dzisiejszym świecie. Jak przejść przez życie, nie tracąc z oczu tego co najważniejsze. I przede wszystkim jak przeżyć życie nie brudząc się za bardzo grzechem egoizmu, wiedząc że u jego kresu czeka spotkanie z Bogiem
„Droga modlitwy wewnętrznej” pomogła mi zrozumieć niektóre aspekty życia wewnętrznego, o których miałem już wcześniej „jakieś” pojęcie. Do tej pory nie były one przeze mnie jakoś głębiej przyswojone. Pierwszy z nich został już przeze mnie opisany wyżej tzn. wpływ modlitwy na pracę. Inny to tematyka rozproszeń, a dokładniej „pogodzenie się z nimi.” Zwykle usiłowałem z nimi walczyć, co kończyło się jeszcze większym zdenerwowaniem. Stinissen wydaje się tu być kimś, komu można zaufać, kimś kto pomaga przejść przez nieznane obszary ludzkiej duchowości. I tu uwaga: pomaga to nie znaczy, że wyręcza, że ochrania przed wysiłkiem. Przeciwnie on uprzedza: ta droga jest trudna, bardzo trudna, wielu odpadło, nie wielu dotarło do końca. Ci zaś co dotarli cieszą się szczęściem wiecznym.
Czytając tę książkę, rozpoznawałem niektóre etapy opisywanej przez nią drogi. Już pewien etap jest za mną. Znany jest mi pierwszy zachwyt towarzyszący pierwszemu zanurzeniu w głębię. Znane są mi też rozproszenia i „szarość” zewnętrznego świata. Wiele razy doświadczałem czegoś na wzór niechęci do świata. Widzę w nim tyle zła, będącego wynikiem ludzkiego egoizmu. Ale czy wolno mi oceniać? Przecież we mnie też mieszka zło. Też jestem egoistą a część walk ze słabościami kończy się porażką. Całe szczęście nie jestem sam. Tą drogą szło przede mną wielu. Tą drogą idzie ze mną wielu. We wspólnocie jakoś raźniej znosić trudy i porażki. Mimo tych niewątpliwych plusów jakie daje wspólnota, bardzo trudno jest mi w niej trwać. Wiele razy mam ochotę ją porzucić pod pretekstem „nie pasowania do niej.” I pewnie już bym kilka razy ją opuścił, gdyby nie „coś” co mnie przy niej trzyma. To „coś” to głębia. Wspólnota daje mojej wewnętrznej głębi swoją głębię. W ten sposób mimo wszystko czuję się wewnętrznie ubogacony.
Bez wątpienia najwięcej uwagi Stinissen poświęcił kryzysowi w modlitwie kontemplacyjnej. Tematyka ta została przez niego najobszerniej opisana. Często nawiązywał do Jana od Krzyża, który ten etap określił mianem „nocy”. Określenie „noc” bardzo często jest przez Stinissena używane. Noc jest przeciwieństwem dnia. W nocy jest ciemno, podczas gdy w ciągu dnia świat oświetlają promienie słońca. W nocy człowiek czuje się mniej pewnie, niż w ciągu dnia. Właściwie mogę powiedzieć, że w nocy człowiek odczuwa lęk, tym bardziej jeśli znajduje się na nieznanym dla siebie terenie. Zjawisko „nocy” w modlitwie kontemplacyjnej nie jest czymś powszechnie znanym. Mimo, że jest to etap naturalny, ludzie którzy nie mieli wcześniej styczności z zagadnieniami związanymi z modlitwą kontemplacyjną nie są go świadomi. Dopiero dokładny opis tego stanu, uzupełnia ten brak. Dobrze omówiona tematyka związana „nocą” daje możliwość przeprowadzenia człowieka przez etap duchowego kryzysu i uchronienie go przed podjęciem decyzji o wycofaniu się z drogi modlitwy wewnętrznej. Myślę, że na tym właśnie Stinissenowi zależało najbardziej. W prosty sposób ukazać wszystkie etapy modlitwy wewnętrznej, z dokładnym omówieniem kryzysu, po to by jak najwięcej dusz, na wzór mistrzów Karmelu, doszło do duchowego zjednoczenia z Bogiem.
Na prostotę przekazu składa się tu wiele czynników. Jednym z nich jest język. Autor unika języyka przesadnie teologicznego. Używa zdań prostych, zrozumiałych dla przeciętnego człowieka. Dokładnie opisuje to co dzieje się na każdym z etapów. Przykładem niech będzie opis pierwszego znaku dzięki któremu można rozpoznać, że dusza doświadcza „nocy”: Wszelka radość zmysłowa zostaje człowiekowi po prostu odebrana zarówno w odniesieniu do spraw duchowych, jak i tych „świeckich.” Po tej tezie następuje ciąg spostrzeżeń, które ukazują treść postawionej tezy: Nie znajduje się tak jak to było kiedyś, radości w modlitwie. Podczas czytania duchowego trudno jest zebrać myśli, często siedzi się tylko i przysypia. Msza św. i Eucharystia, która kiedyś stanowiła centralny i szczytowy punkt dnia, przynosi jedynie ból i smutek. Miłość bliźniego staje się coraz trudniejsza, stąd i coraz więcej załamań. Ale i zwykłe codzienne czynności nie dają zadowolenia. Kiedyś podejmowało się wszystkie zadania, teraz człowiek musi siebie stale przełamywać. Kiedyś słuchanie muzyki, czytanie książki, wizyta u przyjaciół niosły radość, teraz nie sposób się tym cieszyć.”
Jeśli za kryterium według którego będziemy oceniać, czy dany temat był dla Stinissena ważny czy nie, weźmiemy ilość miejsca poświęconego w książce, to z pewnością do tematów ważnych zakwalifikujemy te, które związane są z rozproszeniami. Im bowiem autor poświęcił kilka podpunktów. Wymienił przyczyny rozproszeń. Przede wszystkim zaś zaznaczył, że są one czymś naturalnym i że nigdy człowiek nie będzie w 100% od nich wolny. Jest tak dlatego, że człowiek porusza się w świecie zmysłów. Te zaś są tym co znajdujemy niejako na powierzchni. To co istotne w modlitwie kontemplacyjnej znajduje się w głębi. To co zewnętrzne utrudnia dojście do tego co wewnętrzne. Fakt istnienia rozproszeń należy przyjąć. Nie powinno się z nimi na siłę walczyć, bo i tak się ich nie pokona. Jedyne co człowiek może osiągnąć przez walkę z rozproszeniami to jeszcze większe trudności na modlitwie, jeszcze większe rozdrażnienie. Stinissen pomaga czytelnikowi zrozumieć źródło tych rozproszeń. Wymienia trzy przyczyny: brak zawierzenia, przerwanie skupienia i bujna wyobraźnia. Uwagi jakimi przy okazji dzieli się z czytelnikiem mogą pomóc mu zaprzyjaźnić się z nimi i uczynić je częścią modlitwy. Każde bowiem rozproszenie daje możliwość pokonywania siebie przez jego akceptację i trwanie na modlitwie. W ten sposób człowiek posuwa się na modlitwie „do przodu.”
Wiele razy opisując doświadczenia duchowe szuka analogii w świecie materialnym, np. cały proces modlitwy kontemplacyjnej nazywa drogą, natomiast kryzys na modlitwie nazywa nocą, zaś pierwszy poryw serca związany z wejściem na drogę modlitwy wewnętrznej przyrównuje do zakochania. Ciekawie tłumaczy istotę problemu związanego z koncentracją: Człowiek współczesny ma duże trudności z koncentracją […] Rozwój techniki sprawił też, że zmysły zostały poddane o wiele silniejszym bodźcom niż kiedyś. Wystarczy wejść do dużego domu towarowego: nawet na najmniejszej z wystaw można znaleźć mnóstwo towarów, które eksponuje się i układa w taki sposób, by stanowiły one źródło najróżniejszych bodźców dla oglądającego. Wywołują burzę myśli zamiast koncentrować.” Wszystko to ma za zadanie jak najbardziej przybliżyć człowiekowi modlitwę wewnętrzną.