MIŁOŚĆ PEŁNA WZAJEMNOŚCI
Teresa z Lisieux, święta, którą poznałam zaledwie dziesięć lat temu. Początkowo zupełnie obca, niezrozumiała, a nawet… niezbyt pociągająca. Takie były moje pierwsze doświadczenia z tą niezwykłą, młodą karmelitanką. Czy jednak można się temu dziwić? Czy da się kogoś pokochać, jeśli się go nie zna? Moja przyjaźń z Teresą rodziła się powoli i stopniowo. Postępowała wraz z lekturą Rękopisów autobiograficznych oraz wgłębianiem się w tajniki życia duchowego. W ten sposób Teresa z obcej i nieznanej, stała się przyjaciółką, która stale pokazuje mi, jak żyć miłością. Teraz mogę już zadać sobie to pytanie: Dlaczego kocham Cię Tereso?
To postawa, której mogę się od niej nieustannie uczyć, gdy wciąż tak bardzo moje „ja” chce grać pierwsze skrzypce. Po drugie cenię w Teresie jej prostotę i bezpośredniość w kontakcie z Bogiem. Jej duchową intuicję, która dała jej przekonanie, że Bóg jest kochającym i czułym Ojcem. Na początku mojej duchowej drogi bardzo mocno tkwiła we mnie koncentracja na grzechu, na swojej niedoskonałości. Teresa pokazała mi jednak, że słabość nie jest przeszkodą w drodze do Boga, a w konfrontacji z własnym grzechem najlepszym wyjściem jest zdanie się na Jezusa i ufanie Jego nieskończonemu miłosierdziu.
Długo mogłabym pisać o tym, czego uczy mnie Teresa, jak bardzo jej duchowa postawa i styl życia pomagają mi na drogach życia wewnętrznego. Chciałam się jednak podzielić tym, w jaki sposób doświadczyłam, że Teresa odwzajemnia moją miłość. Ona sama pisała o tym, że miłości dowodzi się w czynach (Rkp B 4rº). I wcale nie rzucała tych słów na wiatr! Podobnie dotrzymała swej obietnicy, że chce spędzić czas w Niebie na czynieniu dobra na ziemi (Żółty zeszyt, 17 lipca). W sytuacjach trudnych, ilekroć prosiłam Teresę o pomoc, tak bardzo namacalnie mogłam doświadczyć jej czułej opieki i miłości!
Pierwszym mocnym doświadczeniem pomocy ze strony Teresy był moment, gdy zawierzyłam jej sprawę znalezienia pracy po studiach, w momencie, gdy już traciłam nadzieję. Teresa szykowała dla mnie prawdziwą niespodziankę. Najpierw jednak czekała na akt pokory i zaufania z mojej strony, kiedy to powiedziałam Bogu „bądź wola Twoja” i podjęłam pracę jako pokojówka, choć dalekie było to od spełnienia moich marzeń. I właśnie wtedy zadzwonił do mnie telefon z propozycją pracy w zawodzie. Jestem przekonana, że to Teresa, po małej próbie, posłała mnie w miejsce, w którym szczęśliwie pracuję do dziś. To zresztą nie jedyna sytuacja związana z pracą, w której doświadczyłam jej pomocy. Będąc w Lisieux spisywaliśmy na kartkach nasze prośby do Teresy. Wtedy właśnie poprosiłam ją o rozwiązanie pewnej sytuacji zawodowej, która zdawała się być nie do wyjaśnienia, ale tylko wtedy, jeśli moje intencje są czyste i proszę ze względu na dobro innej osoby, a nie swoje własne. Moje zdziwienie, a przede wszystkim wdzięczność po powrocie z urlopu była nie do opisania, gdyż okazało się, że sprawa, która ciągnęła się od miesięcy, nagle wyjaśniła się bez żadnych większych trudności. Ostatnim ważnym momentem, gdy w sposób bardzo konkretny i namacalny poczułam jej obecność był pogrzeb jednego z członków mojej rodziny. Wujek był osobą o dobrym sercu, jednak jego życie potoczyło się tak, że popadł w alkoholizm, a także odszedł od życia wiarą. Po ludzku nie wiedzieliśmy w jaki sposób mu pomóc. Błogosławieństwem okazała się jego choroba, kiedy to przez pół roku leżał sparaliżowany, zazwyczaj nieprzytomny. Choć niewiele mogłam zrobić dla wujka, to jednak oddałam go pod opiekę Teresy, czego symbolem było postawione przy jego łóżku zdjęcie Teresy, na którym ona sama dotknięta była chorobą. Widzialnym znakiem tego, że Teresa towarzyszyła wujkowi przez cały ten czas, był moment pod koniec pogrzebu, kiedy zaczęto wynosić wieńce i kwiaty złożone wokół trumny. W pewnym momencie jeden z mężczyzn, którzy się tym zajmowali wrócił do kościoła niosąc w ręku jedną białą różę, którą położył na trumnie wujka. Dla mnie był to niepodważalny znak od Teresy, która poprzez ten mały gest chciała nam powiedzieć, że przeprowadziła wujka przez bramy śmierci.
Ktoś może nazwać opisane przeze mnie sytuacje zbiegiem okoliczności, jednak jestem głęboko przekonana, że w wydarzeniach tych doświadczyłam dobra, które Teresa nieustannie chce czynić na ziemi.
I choć ogromnie cenię Cię Tereso za to, że jesteś przewodniczką w drodze do Boga, wzorem do naśladowania na ścieżkach duchowego życia, to jednak najbardziej kocham Cię Tereso za Twoją wzajemność, za to, że miłością odpowiadasz na miłość i prawdziwie stajesz się kochającą siostrą, czułą przyjaciółką, dla tych, którzy ufnie się do Ciebie zwracają.
Barbara NIEŚCIOR
DLACZEGO KOCHAM CIĘ, TERESO !
Kocham Cię, bo jesteś moją siostrą.
Tak, Tereso, gdy Twoje serce drży na imię Matki, moje serce przechodzi dreszcz głęboki i wyjątkowo radosny, kiedy słyszę Twoje imię, imię mojej siostry. Napisałaś bowiem: Jestem twoją siostrą i twoją przyjaciółką, zawsze będę cię strzegła (Rekreacja 1) i teraz powtarzasz to zdanie każdemu z nas. Kocham cię, bo jesteś naszą małą siostrą. Nie sądzę, by w całej historii Kościoła był inny święty, który tak jak Ty potrafił zbliżyć się do milionów ludzi różnego pochodzenia, narodowości, nawet religii… Z każdym tworzysz silną, osobistą, pełen czułości i uwagi więź. Jesteś najlepszą przyjaciółką, ale także kochającą siostrą. Z Tobą łączą nas więzy serca i krwi, tej samej krwi Chrystusa, którą zebrałaś u stóp Krzyża i która łączy nas w jednym Ciele.
Kocham Cię, ponieważ dałeś mi swoją rodzinę.
Kiedy ktoś jest twoim bratem lub twoją siostrą, widziałam to bardzo często, w naturalny sposób staje się synem lub córką twoich świętych rodziców! To ty, Tereso, przedstawiłaś światu Louisa i Zélię Martin, pozwoliłaś też, żebym i ja ich poznała. Cóż za radość spotkać Twoich rodziców, podążać, tak jak Ty, za ich przykładem drogą niezwykłej świętości przeżywanej w całkiem zwyczajnym życiu. Cóż za szczęście przyjmować, po Tobie, wymagające uczucia twojego Króla, tak uważnego i delikatnego patriarchy – Ludwika. Cóż za radość otrzymywać listy od Twojej dobrej matki, tak pełnej życia, tak ludzkiej, delikatnej i jednocześnie silnej. Dzielisz się z nami Twymi wspaniałymi rodzicami; naprawdę zawsze możemy na nich liczyć. Nie wspominając o nieustraszonej Celinie, patronce miernot – Leonii, wyzwolonej Marii i silnej Paulinie: twoje rodzeństwo zawsze jest tuż obok… I stało się tak liczne! Któryż z fanów Teresy tego nie doświadczył? Kiedy spotykasz się z innymi, od razu czujesz, tę głęboką braterską więź. Czy w niebie i na ziemi jest większa rodzina niż rodzina Martin?
Kocham Cię, bo jesteś najfajniejszą dziewczyną, jaką znam.
Zanim przystąpimy do wielkich mistycznych rozważań na temat duchowych skarbów, które przyniosłaś światu (Ty, która odkurzyłaś Ewangelię, pokonałaś jansenizm, przygotowałaś Kościół do Soboru Watykańskiego II i powszechnego wezwanie do świętości, odkryłaś przed światem głębię Bożego miłosierdzia…), przypomnijmy najpierw, z czego się śmiejemy! Twoje pisma są pełne humoru: żadna książka nie rozśmieszyła mnie ostatnio tak bardzo, jak rękopis C, w którym opisujesz z rozbrajającą finezją i talentem Twoje braterskie relacje z siostrami. Nawet dzisiaj nie możesz powstrzymać się od robienia żartów, podpisujesz je z figlarnym przymrużeniem oka, którego tylko Ty znasz sekret. Czy to nie przypadkiem papież Franciszek ciągle trafia na różę, kiedy tylko wezwie Twojego imienia, czy ktoś zaprzeczy?… Nie znajdziemy w Twoim poczuciu humoru żadnego sarkazmu, ironii czy kpiny, tylko odbicie Twojej życzliwej, czułej i uważnej miłości. Z Tobą możemy porozmawiać o wszystkim, Ty słuchasz nas zawsze i bardzo często znajdujemy odpowiedzi w Twoich tekstach czy wydarzeniach, w których rozpoznajemy Twoją rękę. Jakże miłe chwile spędzamy z Tobą kiedy czytamy to, co napisałaś czy kiedy idziemy się z Tobą zobaczyć (w Lisieux, w kościele, czy zapraszając Cię do naszego domu)! Kochasz nas, chcesz naszego szczęścia, podnosisz nas z upadku, uczysz i prowadzisz do Dobra.
Kocham Cię, ponieważ prowadzisz mnie do Jezusa.
Kiedy Cię spotkałam, Bóg był dla mnie jeszcze ciągle niejasnym i trochę przerażającym cieniem. Więc, chytrze, wysłał do mnie kogoś, kogo nie mogłam się przestraszyć, Ciebie – małą Teresę. Otworzyłam Twoje pisma i zobaczyłam w nich Twoje ulubione słowo: JEZUS, które użyłaś ponad 4000 razy. To imię Tego, którego kocha Twoje serce, o kim ciągle mówisz, z kim bez przerwy rozmawiasz. W ten sposób odkryłaś przede mną jego Oblicze, Oblicze Boga, który stał się dla mnie tak mały, kocham go, bo nie ma w Nim nic poza miłością i miłosierdziem! (List 266). Od tamtego czasu nigdy nie przestałaś walczyć z fałszywym obrazem Boga w mojej głowie: przypominasz mi, że nie jest on rozzłoszczonym sędzią, księgowym zliczającym moje grzechy ani supermanem, który magiczną różdżką rozwiąże wszystkie problemy. Nie mogę się powstrzymać i nie zacytować zdania, które często musisz mi powtarzać: Nie myśl, że kiedy będę w niebie, sprawię, że pieczone skowronki wpadną ci prosto do buzi… Będziesz może przechodziła wielkie próby, ale wyślę ci światło, które pozwoli ci je docenić i pokochać (Żółty Zeszyt 13.7.16). Chcesz, żebym odkryła innego Boga, którego: Serce płonące czułością / jest moim wsparciem, nie oczekując nic w zamian / Kocha wszystko we mnie, nawet moją słabość / Nie opuszcza mnie w dzień i w nocy. (…) Aby zachwycić moje serce, stałeś się śmiertelnym / Przelałeś swoją krew, najwyższa tajemnica! / I nadal żyjesz dla mnie na ołtarzu. (Poezja 23, Do Najświętszego Serca Jezusa).
Kocham Cię, ponieważ otworzyłaś mi drogę do świętości.
Kochać Jezusa i sprawiać, by był kochany (List 220), taka jest Twoja misja, takie jest powołanie każdego, kto dąży do świętości. Dzięki Tobie wiem, że to nie jest misja niemożliwa! Twoja mała droga to propozycja świętości dla wszystkich miernot, dla których wspinanie się po stromych schodach doskonałości i praktykowanie cnoty wyłącznie siłą własnych, słabych rąk jest niemożliwe, sama tego doświadczyłaś! Ty, sprytnie ! wsiadasz do windy: ramiona samego Jezusa zaprowadzą cię na szczyt góry świętości (por. Rk C, 3r). Jest tylko jeden warunek, aby dostać się do windy: trzeba być małym, ponieważ im jesteśmy słabsi, bez pragnień, bez cnót (tu dobrze siebie poznaję!), tym bardziej jesteśmy gotowi na działanie tej Miłości, co pochłania i przemienia”(List 197). Uwaga, to nie żadna ckliwa duchowość, w której nie mamy nic do zrobienia; w rzeczywistości prosisz nas nawet o pewien heroizm. Ale nie taki, który polega na robieniu niezwykłych rzeczy czy podejmowaniu wielkich wyczynów. Nie, to heroizm przystępny dla każdego z nas, sprowadzający się do nieustannego podnoszenia małej stopy: Praktykując wszystkie cnoty, podnoś swoją małą stopę, aby wejść po schodach świętość. Nie będziesz w stanie zrobić nawet pierwszego kroku, ale Bóg wymaga od ciebie tylko dobrej woli. Ze szczytu schodów patrzy na ciebie z miłością. Wkrótce pokonany twoim bezużytecznym wysiłkiem zstąpi i weźmie cię w ramiona (Czerwony Zeszyt Marii od Trójcy Świętej 84-85). W ten sposób możemy żyć nie tylko w Karmelu, w pracy, w rodzinie, czy nawet w więzieniu, krótko mówiąc, w naszym zwykłym codziennym życiu. Nauczyłaś nas, że, aby być świętym, nie trzeba należeć elity, być księdzem czy osobą konsekrowaną, nie trzeba umrzeć męczennikiem ani robić wielkich rzeczy. Nie, Twoja droga to miłość do małych rzeczy. Jesteś doskonałym przykładem, pokazałaś, że taka miłość zmienia świat, Ty, która z głębi Twojego Karmelu rzuciłaś światło na całą ludzkość i zrewolucjonizowałaś Kościół.
Po prostu, kocham Cię!
Tak, Tereso, z tych wszystkich powodów i wielu jeszcze innych, kiedy słyszę Twoje imię, moje serce drży. To bardzo szczególna radość, która jest tylko Twoja. Nawet kiedy jestem na dnie, wystarczy, żebym o Tobie opowiedziała i wraca do mnie uśmiech. To jest silniejsze ode mnie! I nie mogę się doczekać chwili kiedy odkryję Twój prawdziwy uśmiech. Twoje siostry długo nie chciały udostępniać Twoich zdjęć, ponieważ uważały, że żadne z nich nie oddaje Twojego cudownego uśmiechu. Tak więc, kiedy przybędę do Nieba, liczę, że otworzysz mi drzwi i pokażesz mi Twój najpiękniejszy uśmiech… i zatrudnisz mnie w Ekipie Teresy, która na co dzień zajmuje się roznoszeniem ognia Bożej miłości po całej ziemi.
Hélène MONGIN
DLACZEGO KOCHAM CIĘ TERESO?
Jak wielu innych ludzi, na początku odczuwałem obojętność, nawet lekceważenie wobec Ciebie, Tereso. Twoja figura w parafialnym kościele nie przykuwała wcale mojej uwagi. Kiedy w wieku 22 lat przejeżdżałem przez Lisieux nawet nie raczyłem odwiedzić Twojego Karmelu. Wszystko zdawało się odpychać mnie od Ciebie: niezliczone stragany sprzedające Twój cukierkowaty portret, brzydki bo zbyt ładny; skąpe informacje, które miałem na Twój temat: katolickie, zamknięte na siebie środowisko, Twoja święta rodzina, pobożny język, anielskie życie w Karmelu, dziwne przez swoje zwyczaje, czarne welony i kraty, Twoja romantyczna śmierć młodej dziewczyny z różą. Ci, którzy śpiewali pochwalne pieśni na Twój temat jeszcze bardziej mnie denerwowali. Naprawdę, wszystko przemawiało przeciwko Tobie.
Ty lubisz takie sytuacje bez wyjścia, nie poddajesz się bez walki. Jak to zrobiłaś, że przeciągnęłaś mnie na swoją stronę? przyparłaś do muru, wdarłaś się w moje życie jak złodziej? Choć wcale się nie narzucałaś. Czasem działasz jak piorun, czasem wcale się nie spieszysz. Często wystarczy odkryć Twoje prawdziwe oblicze. Któż może się oprzeć Twojemu tajemniczemu urokowi? Ten, kto nie otrzyma terezjańskiej łaski. Oczywiście łaska jest nieodzowna. Łaska, która zburzy mur przeszkód wzniesiony bez powodu. Kiedy więc pytają mnie, dlaczego Cię kocham, mogę powiedzieć tylko: dlatego, że to TY, co oczywiście niczego nie wyjaśnia. Ponieważ jednak naciskają na mnie, abym dał konkretne powody, spróbuję ich poszukać.
Kocham Cię, ponieważ jesteś nieustanną niespodzianką, osobą nieuchwytną, zaskakującą. Nie masz nic wspólnego ze skamieniałym wyobrażeniem, które miałem kiedyś o Tobie. Sama przecież byłaś nie raz zaskoczona dysharmonią własnego charakteru.
To prawda, uważałem Cię za pretensjonalną i ograniczoną, chociaż Twoja intuicyjna inteligencja jest w nieustannym ruchu. Wiecznie czegoś szukasz, nigdy nie jesteś w pełni zadowolona z Twoich odkryć. Zawsze chcesz iść dalej, szczególnie wtedy, kiedy idzie o Boga. Potrafisz też zmierzyć ludzi, którzy Cię otaczają. Nie pozwalasz sobie rzucać piaskiem w oczy.
Czasami jesteś łagodna, nieśmiała, przerażona, czasami jesteś nieustraszoną dziewicą, głodną chwały, wpatrzoną w Twoją siostrę Joannę d’Arc. Wytrwała, śmiała, zuchwała, realizujesz swój plan do końca: chcesz umrzeć z miłości. Z początku miałem Cię za małą pobożną dziewczynkę, panienkę z dobrej rodziny, przykładną zakonnicę, kiedy Ty byłaś zakochaną bez pamięci w Jezusie, Twoim Umiłowanym, do którego, w tajemnicy, zwracałaś się po imieniu. Zwykle nieśmiała, dla niego byłaś gotowa na wszystko: biec za biskupem po ulicy, aby przyspieszył datę pierwszej komunii, odwiedzić go w Bayeux (z włosami zawiązanymi w kok, aby dodać sobie lat!), aby zgodził się na wstąpienie do Karmelu w wieku 15 lat, udać się do samego papieża z tą samą prośbą. W nic nie wątpisz. Jak we wrześniu 1896 roku, kiedy z miłości, stajesz się szalona i cierpisz z powodu nieskończonych pragnień, które ściskają Twoje serce: chcesz być księdzem, diakonem, doktorem Kościoła, misjonarzem, męczennikiem… Czy to jest rozsądne? Nie! Wiesz o tym, ale nie ustępujesz. Musisz znaleźć rozwiązanie i znajdziesz je.
Wycofana, cicha, a mimo to nieustraszona (bardziej niż Celina!) posuwasz się sama po nieznanych drogach. Moim szaleństwem jest mieć nadzieję! (Rk B, 5v) Twoja młodość i Twoja słabość są Twoją siłą.
Kocham Cię, ponieważ Twoja mała droga, genialny wynalazek, odnajduje serce Ewangelii w czasach, kiedy chrześcijanie są przytłoczeni niezliczonymi obowiązkami, dziełami, stowarzyszeniami. Ty zmierzasz do istoty z prostotą czystą jak źródło, twardą jak stal. Ewangelia, w niej znajduję wszystko, co konieczne dla mojej małej, biednej duszy. W niej odkrywam wciąż nowe światła, ukryte i tajemne znaczenia… (Rk A, 83r).
Kocham Cię, ponieważ zostałaś dzieckiem lub raczej odnalazłaś w wieku dojrzałym wszystkie łaski dziecka, to taki rzadki przywilej. Mając 12-13 lat musiałaś być nie do zniesienia z powodu Twoich nieustannych łez, zmiennych nastrojów małej dziewczynki, która płacze dlatego, że płakała (Rk A, 44 v). Jakiż kontrast z dojrzałością ostatnich lat, której poszukują nawet starsze siostry, a Ty w dalszym ciągu posługujesz się słowami dziecka.
Kocham Cię za Twoje poczucie humoru (tak rzadkie w dzisiejszym Kościele), przenikliwość w stosunku do samej siebie i tych, którzy Cię otaczają. Kochasz świętych, którzy żartują, którzy są weseli, którzy kochają swoje rodziny. Dlatego też Cię kocham. Kiedy osiągasz dojrzałość – zdaje mi się około 1895 roku – jesteś w końcu całkowicie sobą, oddychasz pełnią życia, kochasz swobodnie naturę, kwiaty, zwierzęta, niebo i gwiazdy… Najpierw jednak kochasz ludzi, zwłaszcza biednych w Twojej wspólnocie. Twoje powołanie do samotności – paradoksalnie – w pełni rozwinęło Twoją kobiecą naturę. Twoja uczuciowość, początkowo tak skrzywiona (źle rozpoczęło się Twoje życie: strata kolejnych matek, poważna choroba, skrupuły, cierpienie duszy, nadwrażliwość) wróciła do równowagi i pokochałaś wszystkie swoje siostry i swoich duchowych braci. Rozwijałaś się z niezwykłą wprost wolnością, pomimo małostkowości, niezrozumienia, małych sekretów klasztornego życia, nie pogardzając nikim, i uważając na każdego, kochałaś go takim jakim jest.
Kocham Cię, ponieważ jesteś prawdziwa, kochasz prawdę i o nią walczysz, demaskując bezlitośnie uniki, pobożną dwulicowość, usilnie skrywane tajemnice. Wolałaś zostać odesłana do innego Karmelu, niż ukrywać prawdę i pozwolić Siostrze Marcie, towarzyszce Twojego nowicjatu, przywiązać się do Przełożonej Matki Marii Gonzagi jak pies do swojego pana (Rk C, 21v). Stawiasz sprawy jasno. Ileż musiałaś wycierpieć od wszystkich Twoich matek. Każda próbowała Cię uformować na swój sposób. Udało Ci się im wymknąć, stanęłaś zdecydowanie na ścieżce wolności i zawierzenia jedynie Bogu, aby wyznaczyć nową, wskazana przez Ducha Świętego drogę. Niech chcesz udawać, chcesz być naprawdę. Nawet jeżeli nie wszystkim się to podoba.
Kocham Cię, ponieważ pod koniec życia zanurzyłaś się w ciemności i dzieliłaś stół z grzesznikami. Wydostałaś się z katolickiego getta, które spoglądało na tych nieszczęśników z wysokości swojego prawego sumienia. Swoje pierwsze dziecko znalazłaś w więzieniu, gdzie oczekiwało na ścięcie. Pranzini umarł usprawiedliwiony, nie wiedząc, ile Ci zawdzięcza, ale Ty nigdy go nie zapomnisz. Twoimi towarzyszami byli także: Hyacinthe Loyson, były prowincjał karmelitów, ożeniony, zbuntowany przeciwko nieomylności papieża: uważałaś go za brata; przykuta do łoża śmierci ofiarowałaś ostatnią komunię w jego intencji, oraz René Tostain, ateista, moralnie bez zarzutu, który poślubił Twoją kuzynkę Marguerite Maudelonde; za niego ofiarowałaś swoje ostatnie cierpienia. Poznałaś doświadczenie wiary wobec milczenia Boga, wezwania nicości, poznałaś pokusę samobójstwa, różnorakie cierpienia fizyczne i moralne. W tym wszystkim zachowałaś nadzieję śmiałka, który opiera swoje życie na miłości, cały czas pozostając małym i słabym. Teresa, ona jest jedną z nas mówiła pewna robotnica, matka pięciorga dzieci, umierająca na raka z Ostatnimi rozmowami w ręku.
Nie miałaś dostępu ani do radia, ani do telewizji, ale Twoje serce objęło całą ziemię. Masz niezliczonych przyjaciół na całym świecie: tego międzynarodowego towarzystwa nie da się policzyć! W tym samym czasie otrzymałem trzy świadectwa. Pewien Koreańczyk pisze: Ja, mieszkaniec Dalekiego Wschodu czuję się z Teresą bardzo swobodnie. Młody muzułmanin, ledwo co nawrócony na katolicyzm: Pierwszy mój kontakt z chrześcijańską mistyką zawdzięczam właśnie Teresie. Ktoś, kto właśnie przyjechał z Izraela: W Jerozolimie, brakuje nam konferencji z okazji stulecia urodzin, Teresa jest bardzo dobrze zaadaptowana do żydowskiej duszy!
Kocham Cię, ponieważ odkryłaś przede mną ducha Karmelu i przez Ciebie, zainspirował on wielu do oddania się Miłości, w sercu Kościoła, poprzez darmową modlitwę w ciszy. Jako patronka misji jesteś dowodem na tajemniczą skuteczność tej ukrytej modlitwy. Całe Twoje pośmiertne życie o tym świadczy, o tym krzyczy. Mała, nieznana karmelitanko! Byłaś inspiracją dla II Soboru Watykańskiego, jesteś mistrzynią życia dla pokoleń, dla wszystkich warstw społecznych. Przybliżyłaś nam świętość, żyjąc wiarą, nadzieją i miłością w codzienności, która jest udziałem większość ludzi.
Kocham Cię, ponieważ, jako mała dziewczynka, radosna i odważna, wywróciłaś do góry nogami skostniałe struktury kościelne. Poważni badacze chcieli Cię wtłoczyć w ramy swoich kwestionariuszy przygotowanych dla już zdefiniowanej świętości. Udaremniłaś ich zamiary i, dla Ciebie, trzeba było skrócić przepisane prawem terminy. Nie było to trudne, wszyscy papieże byli Twoimi przyjaciółmi. Zasypałaś świat niespotykanymi wcześniej cudami, można było rozpoznać w nich Twoje poczucie humoru.
Kocham Cię w końcu – trzeba kiedyś przerwać tę litanię – jako znak, odbicie, dowód (jakiego słowa użyć?) Miłości Miłosiernej Ojca ukazanej światu poprzez Syna i Ducha świętego, który wieje kędy chce. Jeżeli Trójca Święta uczyniła z Ciebie arcydzieło natury i łaski, trzeba jej podziękować w ciszy adoracji.
Tak, Panie, dziękuję Ci za Teresę Martin. Któż mógłby wymyślić Najświętszą Pannę? – pytała Teresa. Któż mógłby wymyślić Teresę z Lisieux? Jednocześnie tak bliską i tak odległą, tak zwykłą i tak niezwykłą, która pobudza nasze uczucia i szacunek. Wydaje nam się, że znamy tę małą Normandkę uwielbianą na całym świecie, ciągle jednak wymyka się nam, ponieważ jej ostanie słowo wyraża coś z tajemnicy Twojej własnej niezmierzonej Miłości.
Guy GAUCHER (1930-2014)