Teresa to panna z wysokiego rodu. Księżniczka o błękitnej krwi, z wielkim posagiem. Potomek w linii prostej znamienitych przodków. Córka Boga – prawdziwego Króla, Oblubienica Jezusa – Syna Bożego, dziecko Maryi. Z własnym godłem, orężem, szlacheckim tytułem, długim nazwiskiem („od Dzieciątka Jezus i Świętego Oblicza”). Mieszkanka Lisieux, a równocześnie lokatorka niebieskiego dworu. Spadkobierczyni niezwykłej fortuny i wielkich bogactw, których ani mól ani rdza nie niszczy. Właścicielka oszałamiającego konta – miłości, którą płaci wszem dookoła nie żądając nigdy pokwitowania. Niewiasta dzielna odziana w zbroję wiary, dzierżąca w dłoni włócznię miłości, od której zginie kiedyś, ugodzona w serce… (https://pustelnia.pl/macheront/czasopisma-pod2/
Jakże w tym wszystkim podobna jest do św. Franciszka, który już u zarania swego prawdziwego życia poślubił Panią Biedę!
I do Jezusa, który nie miał nawet miejsca, gdzie by głowę mógł oprzeć (Mt 8, 20).
Ubóstwo stało się prawdziwym bogactwem Teresy. Najlepszą inwestycją na życie. Niezniszczalną nawet przez śmierć. „Marzę o klasztorze, w którym żyłabym zapomniana, w którym musiałabym cierpieć ubóstwo, obojętność drugich, słowem – wygnanie serca” (Rkp C, 10 r0) – zapisała w ostatnim roku swojego życia.
A przecież wychowała się w warunkach – jak na XIX wiek – komfortowych. Rodzice – Louis i Zelia – zadbali, by ani jej ani pozostałym dzieciom nigdy niczego nie zabrakło. Wyłączając okres przebywania u mamki w Semallé, przez pierwsze lata swego życia Teresa mieszkała w schludnym domu w Alençon, by następnie z całą rodziną przenieść się do małej rezydencji Buissonnets w Lisieux – „uroczego gniazda jej dzieciństwa” (Rkp A, 69r°). Tam otoczono ją miłością z każdej niemal strony:
Paulina rozpieszczała swoją córkę, przynosząc jej kakao do łóżka, po czym ubierała ją jak królewnę. Chrzestna mama zaś przychodziła ufryzować włosy swojej chrzestnej córce, choć ta nie zawsze była grzeczna, kiedy ją za włosy ciągnięto. Później z ogromnym zadowoleniem brała za rękę swojego Króla, który tego dnia całował ją jeszcze serdeczniej (Rkp A 17 ro)
Jak to możliwe, że z takiego ochuchanego dziecka wyrosła święta, która szybciej niż ktokolwiek inny oddała wszystko i oddała siebie?
Która nie dała złapać się w pułapkę tego, co migocze sztucznym blaskiem, rozpoczynając jeszcze w młodości bieg olbrzyma ku prawdziwym skarbom? Zrozumieć to można tylko w świetle jej wielkich pragnień.
Teresy nie zadowoliło żadne ziemskie, materialne bogactwo. Bardzo szybko zrozumiała, że istnieje INNY ŚWIAT,
o wiele bardziej pasjonujący, niż ten, który można dostrzec biologicznymi oczami.
Tam panuje zupełnie inna logika niż tu na ziemi: zysk polega na stracie, królowanie – na umywaniu komuś nóg, podawaniu kubka wody, oddawaniu ostatniego grosza. Tam mieszka Ktoś, kto jako jedyny może zaspokoić nieskończone ludzkie tęsknoty i poszukiwanie pełni. To Oblubieniec. I Teresa dostrzegła Go. Zamykając oczy, zaczęła coraz częściej zanurzać się – głównie poprzez modlitwę – w tym, co niewidzialne. Rozpalała swe serce tęsknotą za Tym, który pierwszy ją ukochał, nie szczędząc swego życia. Jemu ostatecznie oddała rękę, odziedziczając w ten sposób nieporównywalną z niczym fortunę.
To, że Teresa nie przywiązała się do ziemskich posiadłości, nie było to bynajmniej wyrazem jej pogardy wobec nich. Raczej wynikało to z zejścia na głębszy poziom, gdzie znajdują się skarby jeszcze większe – nieprzebrane, nieskończone… Przecież ona zawsze poszukiwała tylko tego, co doskonalsze – nie mogła więc zaspokoić się czymś tylko cząstkowym! Intuicja wiary podpowiadała jej, że Jezus „nie chce dawać nam domu na ziemi; zadowala się tym, że wskazuje miejsce, gdzie mieszka, byśmy sami ukochali ubóstwo i ukryte życie. Domem, który nam przygotowuje, jest pałac chwały, gdzie zobaczymy Go już nie pod postacią dziecka lub białej hostii, lecz takiego, jakim jest naprawdę” (Rkp A, 60 ro).
Nie chodzi zatem o ubóstwo dla samego ubóstwa – Teresa nigdy w ten sposób nie „ćwiczyła” się w cnotach.
Chodzi O MIŁOŚĆ! Miłość, która domaga się odrzucenia tego, co dobre na rzecz t(T)ego, co najlepsze.
Ta młoda dziewczyna – doktor Kościoła – pobudza nas, byśmy nie poprzestawali tylko na tym, co zewnętrzne, namacalne, fizyczne. Skoro zostaliśmy stworzeni na obraz Boga, to prawdę o sobie możemy odnaleźć tylko w przybliżaniu się do Niego, aż do pełnego zjednoczenia. Pieniądze, przyjemności nie są czymś złym; nie mogą jednak być postawione na pierwszym miejscu tak, by przesłoniły prawdziwe Dobro, jakim jest Bóg. To co wydaje się być największą trudnością dla współczesnego człowieka – wręcz pułapką – to fakt, że dobra materialne są pierwsze w kolejności recepcji, nieustannie narzucające się naszym oczom i uszom. Czy chcemy tego, czy nie. I przeciwnie – dobra duchowe nie posiadają w sobie tej bezpośredniej siły oddziaływania – owej „widzialności”, „słyszalności”, „dotykalności” – gdyż są po prostu niematerialne (co nie znaczy, że ich nie ma). By je odkryć i zdobyć, trzeba zanurzyć się w ciszę i skupienie.
Trzeba zamknąć drzwi pięciu zmysłów i wejść do izdebki, gdzie Bóg daje się w ukryciu.
Mówiąc krótko, by posiąść te dobra duchowe, konieczny jest wysiłek.
Wysiłek skupienia, czytania, medytowania, walczenia o czas dla Boga, wysiłek nie uciekania od rendez-vous wyznaczanego przez Niego każdego dnia. I właśnie to jest trudne… Szczególnie dziś, gdy świat bodźców zewnętrznych został zwielokrotniony przez reklamy, telewizję, internet, wszechobecną muzykę, mp3… „Czy podołam temu wszystkiemu?” Tak, jeśli naprawdę chcesz! Nie myśl, że jesteś w tym sam; wielu walczy w tych samych zawodach. Teresa czyniła podobnie, co kosztowało ją nieraz bardzo wiele…
Zaczęłam spostrzegać, że gdy przyjdzie co do czego, to jakże daleko mi do doskonałości w ubóstwie. Na przykład, w warsztacie malarskim nic nie jest moje, mam tego pełną świadomość, lecz kiedy, przystępując do pracy, znajdę pędzle i farby porozrzucane, a linijka lub nożyk gdzieś znikły, wtedy nieomal tracę cierpliwość i muszę zebrać w sobie wszystkie siły, by nie domagać się z wyrzutem narzędzi, których mi akurat brakuje. (Rkp C, 16 v)
Po śmierci Teresy Celina stwierdziła, iż cnota ubóstwa nie zakorzeniła się w niej bez wysiłku (to właśnie Celina najczęściej zabierała przyrządy z pracowni, pomagając swej siostrze w szybszym dążeniu do doskonałości…).
Dlatego zgódźmy się; nie będzie łatwo, lecz czyż gra nie warta jest świeczki? To, co piękne, zawsze osiąga się z trudem.
Już św. Paweł przekonywał nas o tym, gdy pisał o zawodnikach biegnących na stadionie, wytężających wszelkie siły, by zdobyć nagrodę… Nawet gdy czasem przegramy, warto sobie wówczas przypomnieć słowa naszej świętej: „Jemu podoba się to, że kocham moją małość i ubóstwo, że pokładam ślepą nadzieję w Jego miłosierdziu. Oto mój jedyny skarb…” (Rkp B). Uważny czytelnik „Rękopisów” Teresy z Lisieux zauważy, że z czasem przy słowie „ubóstwo” coraz częściej zaczyna pojawiać się określnik „duchowe”. I nie jest to zgoła dziełem przypadku. Wszak już Jezus mówił, iż błogosławieni ubodzy w duchu, gdyż do takich należy królestwo niebieskie (Mt 5, 3). Nie apoteozował samej biedy materialnej – czy też jak to ktoś kiedyś powiedział – nie „ubóstwiał ubóstwa”, lecz wskazywał na coś głębszego…
Teresa, uważna czytelniczka Ewangelii, odkryła, że nie wystarczy tylko oderwać się od spraw materialnych, lecz przede wszystkim trzeba być wolnym od tego,
co stanowi nasze pozorne bogactwo przed Bogiem: od naszych zasług, dobrych uczynków, zdobywanych cnót…
Zrozumiała, że w żadnym razie nie można polegać na nich, zmierzając ku Oblubieńcowi. „Pod wieczór tego życia stanę przed Tobą z pustymi rękami, gdyż nie oczekuję, Panie, byś liczył moje dzieła” – napisze w Akcie Ofiarowania się Miłości Miłosiernej.
Teresa wie, że w logice Ewangelii wszystko jest za darmo! Za darmo otrzymała życie na ziemi – za darmo odziedziczy też niebo!
Nie znaczy to bynajmniej, by miała popaść w stan euforii i duchowego lenistwa – nic z tych rzeczy! Myśl ta przynagla ją do jeszcze większej ofiary z samej siebie, lecz już nie dla nagrody, tylko po to, by sprawić radość Jezusowi! By stać się małą zabawką w Jego rękach, z którą będzie mógł zrobić, co zechce! Gdyby nie chciał jej mieć w niebie, zgodziłaby się iść nawet na wieczne wygnanie. Oto największa mądrość Teresy!
Ach, gdyby uczeni, którym życie schodzi na zdobywaniu wiedzy, przyszli stawiać pytania, to zdumieliby się zapewne na widok czternastoletniej dziewczynki, która zna tajniki doskonałości.
Bo przy całej ich wiedzy nie są w stanie ich odkryć; aby je posiąść, potrzeba duchowego ubóstwa! (Rkp A, 49 r0)
Dlatego Teresa nie przywiązuje się do swoich dzieł. Zgadza się na spalenie swoich Rękopisów, odnotowując, że nie „doznałaby wówczas najmniejszej przykrości” (Rkp C, 33 r0), nie przymusza Jezusa do czynienia jej woli, zgadza się zarówno na długie jak i na krótkie życie. „Wszystkie moje dary to za mało. Duszę chcę Ci ofiarować, mój Panie” – pisze w jednej ze swoich rekreacji.
W słynnym liście do swojej siostry Marii od Najświętszego Serca , Teresa stwierdzi:
Kochana Siostro! Zrozum, proszę, twoją małą córkę, zrozum, że aby kochać Jezusa, aby stać się ofiarą Jego miłości, to im jesteśmy słabsi, bez pragnień, bez cnót, tym bardziej jesteśmy gotowi na działanie tej Miłości, co pochłania i przemienia… Wystarczy pragnąć stać się Jego ofiarą, lecz trzeba przy tym zgodzić się pozostać ubogim i bez sił, i to właśnie jest trudne, gdyż „Prawdziwie ubogiego duchem gdzie znajdziesz? (…) Trzymajmy się więc z dala od tego, co błyszczy, kochajmy naszą małość, pozbawioną odczuć, wówczas będziemy ubogie w duchu i Jezus sam po nas przyjdzie. (Rkp B)
Oto prosty wzór na osiągnięcie Królestwa. Prosty na papierze. Trudniejszy w realizacji. Przykład Teresy skłania do pytania: „Może jednak warto zaryzykować i postawić na ten kupon zamiast dodawać swoje uczynki?…”
ks. Andrzej MUSZALA